"Krzyk". Fenomen serii. Będzie głośno. Krwawa historia - Film

Zdarza się, że za decyzjami, które wydają się nam czystym geniuszem, stoi niestaranne planowanie, nietrwające godzinami zebrania i dyskusje, ani nawet nieliczne próby i błędy, lecz stary dobry przypadek.

Ekipa kręcąca przed laty pamiętne już "Halloween", szukając twarzy dla swojego filmowego mordercy, dysponowała mocno ograniczonym budżetem. Dlatego za niecałe dwa dolary kupiono na hollywoodzkim bulwarze pierwszą lepszą maskę wyróżniającą się na sklepowej witrynie. Traf chciał, że przedstawiała ona po amerykańsku męskie lico aktora Williama Shatnera ze "Star Treka". Zmierzwiono więc przyklejone do niej włosy, pociągnięto całość białą farbą, wycięto otwory na oczy i viola: mamy przerażające, chłodne oblicze Michaela Myersa.

Podobną opowieścią mógłby podzielić się nieżyjący już, kultowy reżyser Wes Craven, ojciec samego Freddy’ego Krugera. Gdy razem ze swoim zespołem szykował się do zdjęć do "Krzyku" i oglądał potencjalne plenery, w jednym z opuszczonych domów, które odwiedzili, natrafił na porzuconą przez kogoś maskę. Była to plastikowa, masowo produkowana, zwyczajna sklepowa taniocha, podłużna, biała karykatura, przypominająca do złudzenia wykrzywioną twarz ze znanego obrazu Edwarda Muncha. Spodobała mu się od pierwszego wejrzenia.

Niestety, za prawa do wykorzystania rekwizytu producent zażądał kwoty zaporowej. Craven dumał i dumał, co zrobić, artyści koncepcyjni donosili mu kolejne projekty, ale nic nie przypasowało mu tak jak przypadkowo znaleziony gadżet. Ostatecznie obie strony szczęśliwie doszły do porozumienia i narodziła się, bez żadnej przesady, jedna z ikon gatunku — Ghostface.

Foto: Materiały prasoweScena z filmu "Krzyk"

Zrealizowany w 1996 r. "Krzyk" był dla całego horroru niczym łyk świeżej, chłodnej wody. Jako że kino mainstreamowe i artystyczne na początku dekady wymyśliło się na nowo i od dawna nie stroniło od szorstkiego realizmu zasilanego popkulturową samoświadomością, mało atrakcyjny na jego tle slasher był wtedy już nawet nie tyle zastany, co zagrożony wyginięciem. Zamaskowani mordercy wyżynający nastoletnie ofiary na letnich obozach, szkolnych korytarzach i tylko pozornie cichych przedmieściach pochowali się do lamusa, przygnieceni dziesiątkami zbędnych i przynoszących coraz mniejsze pieniądze sequeli. Innymi słowy, przejrzano już wszystkie ich blefy i kazano im wyłożyć karty, a wtedy okazało się, że nie mają już w ręce nic ponad marną parę.

Dlatego potrzebna była swoista refleksja nad tym, co dalej z tym fantem zrobić, jak przetasować talię. A Craven podrzucił wszystkim gotową odpowiedź: trzeba wywrócić cały slasher do góry nogami. Przenieść fantazję na grunt rzeczywistości. Uświadomić postaciom, że są bohaterami horroru. Osadzić w tym samym świecie, w którym żyją jego widzowie. Był to strzał w dziesiątkę.

Krzyk - zwiastun PL

Bohaterowie "Krzyku" byli równie świadomi gatunkowych klisz, co publika połowy lat 90. Zabieg ten pozwolił Cravenowi rozpisać zupełnie nowe, nieprzewidywalne reakcje postaci na wyeksploatowane posunięcia fabularne. Filmowa młodzież rozmawiała o prawdziwych tytułach, śmiano się ze schematyczności wykorzystywanych przez slasher, nierzadko naiwnych rozwiązań i tym samym przeprowadzono jego swoistą wiwisekcję. Bodaj żaden horror głównego nurtu nie zaproponował jeszcze niczego podobnego.

Naturalne poczucie humoru, często niemalże slapstickowe, które towarzyszyło potyczkom z zamaskowanym zabójcą, skontrastowano z brutalnymi scenami morderstw. Był to istny przepis na sukces: film o stosunkowo niskim budżecie zarobił grube miliony i decyzja o sequelu zapadła jeszcze zanim pierwszą część zdjęto z kinowego ekranu.

O ile "Krzyk 2", będący podszytym autentyczną grozą satyrycznym spojrzeniem na hollywoodzkie uwielbienie dla tasiemcowych kontynuacji, niejako siłą rozpędu podbił box-office i spodobał się publiczności z uwagi na logiczne pociągnięcie dalej konkluzji wyciągniętych przez poprzedni film, tak "Krzyk 3" wyważał otwarte drzwi. Craven się zakałapućkał, padając ofiarą własnego żartu, bo przecież kolejny sequel wymusiły na nim potrzeby żarłocznego rynku i nieubłagana producencka presja. Szczęśliwie odpuszczono w dobrym momencie, zanim seria stała się tym, co serdecznie wyśmiewała.

Choć kolejny "Krzyk" rozległ się dopiero przeszło dekadę później, to na trylogię Cravena żywo zareagowali inni twórcy, niestety, najczęściej mniej utalentowani i niezdradzający podobnych ambicji. Innymi słowy, odkryto kolejne złoże filmowego złota. O ironio, cały nurt tak zwanego teen slashera, który eksplodował pod koniec ostatniej dekady poprzedniego tysiąclecia, nie wyciągnął z dzieła Cravena żadnych refleksji. Ale powróciła moda na krwawe spektakle.

Foto: Materiały prasowe"Krzyk". Plakat filmu z 2022 r.

Filmy takie jak "Koszmar minionego lata" czy "Ulice strachu", które także doczekały się paru dalszych części, tudzież nagle odkurzone serie "Halloween" oraz "Laleczka Chucky", kserowały jedynie sprawdzone rozwiązania, chcąc jak najprędzej podpiąć się pod prawdopodobnie krótkotrwałą modę. Mało kto wyniósł z "Krzyku" cokolwiek konstruktywnego.

Kwestią cokolwiek sporną pozostaje, czy zainteresowanie gatunkiem, jakie rozbudził na nowo głośny film Cravena, faktycznie mu się przysłużyło, bo zwykle na kinowych ekranach i na kasetach gościły tytuły byle jakie, epigońskie. Pokłosiem popularności "Krzyku" był nagły wysyp produkcji realizowanych po linii najmniejszego oporu, co z powrotem rozwodniło gatunek, a jako że filmy te na siebie zarabiały, nie było, mówiąc prosto, potrzeby starać się bardziej.

Dlatego też, gdy po latach na ekrany wchodził "Krzyk 4", można było liczyć, że stary mistrz pokaże, jak to się drzewiej robiło. Craven wybrał jednak dość bezpieczne rozwiązania, niemalże powielone z poprzednich odsłon, choć zawarł celny i poniekąd wyprzedzający tamten czas komentarz społeczny na temat ryzyka wynikającego z nadmiernego przywiązania do social media. Jak się, niestety, okazało, był to ostatni film reżysera. Wes Craven zmarł w 2015 r.

Foto: Materiały prasowe"Klątwa laleczki Chucky" - kadr z filmu

Stąd nie udało się zrealizować pierwotnego zamierzenia, którym była realizacja kolejnej trylogii, ale po następnych 10 latach wykiełkował pomysł na nowe otwarcie. Nieprzypadkowo piąty już film z serii nosi tytuł "Krzyk", bez żadnego numerka. Jest to bowiem po części sequel, a po części reboot, czyli przyczynek do zupełnie świeżego startu, lecz bez przekreślania tego, co wydarzyło się wcześniej. Powrócili członkowie obsady z oryginalnej tetralogii (oczywiście ci, którym udało się ujść z życiem), ale to nowi, młodzi aktorzy grają tutaj pierwsze skrzypce.

Będzie to z jednej strony pożegnanie z tym, co było, i powitanie tego, co dopiero będzie, a recenzje filmu są na tyle pozytywne, że "Krzyk" chyba zostanie z nami na dłużej. Dlatego wyciągnijcie z szaf zakurzone, plastikowe maski. Będą w tym sezonie modne.