Irena Hinz miała 20 lat, kiedy stała się pierwszą ofiarą "Skorpiona", seryjnego mordercy z Wybrzeża

SZRON NA PURPURZE

Niestępowo, 10 listopada 1979

Jak Matka Boska, do której modlili się z żoną codziennie wieczorem, mogła dopuścić do tego, by ktoś zrobił taką krzywdę ich ukochanej Irence? Alfons Hinz* rękami wspierał głowę i szklistym wzrokiem wpatrywał się w wiszący po przeciwnej ścianie obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. (...)

Hinz niedawno skończył pięćdziesiąt trzy lata i nie przypuszczał, że dożyje chwili, w której będzie musiał chować własną córkę. Choć od znalezienia ciała Ireny mijały kolejne godziny, nadal nie mógł uwierzyć w to, co się stało. (...) Nie docierało do niego, że to absolutny koniec dla jego dziecka. (...)

REKLAMA

Morderca ukrył ciało w niewielkim zapadlisku. Widać, że ciągnął je przez kilka metrów, bo ślady krwi świadczyły o tym, że zaatakował dziewczynę na polnej ścieżce.

Alfons Hinz z trudem rozpoznał twarz Ireny. Była już jakaś taka inna... Od razu wiedział, że córka nie żyje, gdy tylko rzucił na nią okiem. Pamiętał z czasów wojny zastrzelonych uciekinierów ze Stutthofu. Takich widoków się nie zapomina. Dlatego umrzyka od razu poznaje. Tak jak martwą córkę.

Rysy oczywiście się nie zmieniły, ale całą twarz pokrywała czerwona maź przylegająca do skóry jak folia. Zastygła niby maska. Jej kruczoczarne włosy też skleiła krew. Purpura odbijała się na tle jeszcze zielonej, ale już oszronionej trawy. (....)

Jedno z miejsc zbrodni (fot. Krzysztof Wójcik)

DZIEŃ PIERWSZEGO MORDERSTWA

Gdańsk 9 listopada 1979

Dwudziestoletnia Irena Hinz od trzech lat pracowała jako salowa na oddziale zakaźnym Akademii Medycznej w Gdańsku. Po pracy nie lubiła wracać samotnie do swojego pustego domu na wiosce. Tego dnia zgadała się z kuzynką Ewą Maćkowską. Dziewczyny jak zwykle umówiły się w mieszkaniu siostry Ewy, która mieszkała w starej poniemieckiej kamienicy tuż koło Akademii Medycznej we Wrzeszczu. Irena przyszła kilka minut przed trzecią. Chwilę później dołączyła do niej Ewa, która również skończyła pracę w banku PKO, gdzie sprzątała biura.

- Umówiłam się z Jackiem, ale nie chcę się z nim spotykać. Pójdziemy razem na zakupy - powiedziała Irena. Chociaż znała kuzynkę od dziecka, nie za bardzo lubiła się zwierzać. Obie mieszkały niedaleko siebie, choć Ewa już w samym Leźnie. (...)

- Czemu nie spotkasz się z Jackiem, skoro obiecałaś? Przecież wiesz, że mu się podobasz - drążyła Ewa.

- Daj spokój. To rozwodnik! Co by rodzice powiedzieli. Poza tym, jakiś taki kurdupel jest - drwiła Irena. Wiedziała, co mówi. Sama mogła podobać się facetom - zgrabna, drobna brunetka o krągłych kształtach, z figlarnym uśmiechem.

Absztyfikant Jacek jednak nie odpuszczał. Podejrzewał, że Irena wpadnie do kuzynki we Wrzeszczu, kiedy skończy pracę. Zajrzał tam kilkanaście minut przed czwartą po południu. Był zły.

- Po co się ze mną umawiasz, skoro potem nie przychodzisz?! - dopytywał wkurzony, nie zwracając uwagi na koleżanki Ireny. - Sterczę jak idiota i czekam na ciebie pod akademią, a dziewczyny mi powiedziały, że już wyszłaś. - Mam innych chłopaków i nie będę się z tobą zadawała - odburknęła mu Iwona.

Jacek już nic na to nie odpowiedział. Zdenerwowany odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi. Huknął nimi tak, że prawie wyleciały z futryny. Irena nic nie mówiła. - To jedziemy do domu - próbowała załagodzić sytuację Ewa. - Nie. Teraz mamy spokój. Wyskoczymy na chwilę na miasto. Chciałabym obejrzeć buty i poszukać jakiegoś płaszcza - skwitowała jej kuzynka. - Niech tak będzie, ale razem wracamy autobusem do Leźna - powiedziała Ewa.

Paweł Tuchlin w miejscu jednej ze swoich zbrodni (fot. Krzysztof Wójcik)

Dziewczyny założyły kurtki i ruszyły na najbliższy przystanek tramwajowy na Alei Zwycięstwa. Akurat przyjechała "dwójka" i obie wskoczyły do tramwaju. Wysiadły na przystanku vis-a-vis dworca PKS. Przeszły tunelem, a potem ruchomymi schodami wjechały przed Dworzec PKP w Gdańsku. Podreptały na halę targową przy ulicy Straganiarskiej na Starym Mieście. Oglądały jedynie wiszące towary, ale nic nie przymierzały. W butiku przy Zbrojowni Irena kupiła pudełko z rajstopami Mini i szampon koloryzujący do włosów. Już kiedy wychodziły z drogerii, dziewczyna spytała Ewę: - Może wpadniemy na chwilę do "Wirginii"? Nic specjalnego nie kupiłam, ale nie chcę jeszcze wracać do domu. Jest piątek, więc nie ma co się spieszyć...

Dziewczyny zamówiły po lampce słodkiej "Amfory" i szklance napoju firmowego, który podawano w kawiarni. Godzinę rozmawiały o niczym. Nie musiały się spieszyć, bo dopiero po piątej miały autobus do Leźna. Pekaes odjeżdżał spod dworca w Gdańsku. Irena zapłaciła za drinki i obie poszły na przystanek. Wysłużony autosan przyjechał punktualnie.

Choć z pracy z Gdańska wracało więcej osób, dziewczyny znalazły miejsca siedzące. Po drodze pekaes zatrzymał się jedynie w Kokoszkach. Tam gromada ludzi w autosanie się przerzedziła. Wysiadły prawie wszystkie kobiety. W środku zostało jedynie czterech pasażerów. Irena i Ewa siedziały na swoich miejscach.

- Może pójdziemy razem do Niestępowa? - zaczepił je Antek Napiórkowski, sąsiad z wioski.

- Nie. Jeszcze idziemy do "Stylowej" - odpowiedziała Ewa. "Stylowa" to jedyna knajpa w Leźnie. Na obrusie z ceraty można napić się nie tylko taniego wina, strzelić lufę wódki, ale także zjeść ciasto. Zwykle zaglądają tam miejscowi, bo w całej wsi i tak nie ma dokąd pójść - jedyne atrakcje w listopadowy wieczór w Leźnie to film w telewizji albo flaszka w "Stylowej".

Podróż na przystanek na skrzyżowaniu Gdańsk - Leźno trwała niecałe pół godziny. Kiedy dziewczyny wysiadły tylnymi drzwiami autosanu, na dworze było już kompletnie ciemno. Choć jeszcze nie nadeszła zima, to temperatura spadła poniżej zera. Wrażenie zimna potęgował jeszcze silny wiatr i lekko siąpiąca mżawka. Dziewczyny aż się pochylały podnaporem wichury, kiedy wędrowały poboczem szosy do centrum Leźna. Światła "Stylowej" widać było z daleka. Obie były szczęśliwe, że w końcu dotarły do drzwi kawiarni. W środku mogły się rozgrzać. Uśmiechnęły się do znajomej barmanki Anki. (...)

Materiały ze śledztwa (fot. Krzysztof Wójcik)

Dziewczynom bacznie przyglądał się trzydziestolatek w szarym golfie z długimi bokobrodami i zaczesaną łysiną. Na stole miał jeszcze połowę butelki wina marki "Wino". To była nie pierwsza jego flaszka, bo pić zaczął już w południe z kolegami z pracy. Od dwóch tygodni stawiali w Leźnie słupy wysokiego napięcia i "Stylowa" to było jedyne miejsce, gdzie mogli napić się wieczorem, bo w barakowozie, w którym spali, to już żadna rozrywka.

Trzydziestolatek to Franek Sobierajski. Zapatrzył się na dziewczyny, bo kolega od butelki poszedł do szaletu i długo nie wracał. Był już mocno pijany i jak na nie patrzył, to początkowo myślał, że do baru weszły cztery. Dopiero jak ręką zakrył jedno oko, doszedł do wniosku, że są tylko dwie.

Kiedy tak wgapiał się w Ewę i Irenę, zauważył też wracającego z szaletu kumpla z budowy - Mirka Przygodzkiego. Ten szedł zamaszystym krokiem, lekko się zataczając. Podtrzymywał się o stoliki, by nie wyrżnąć się na śliskiej posadzce. Przygodzki był tak wstawiony, że w ogóle nie zauważył dziewczyn, które chwilę wcześniej usiadły przy wolnym stoliku naprzeciwko Franka. Bardziej skupiał się na zachowaniu równowagi.

Kiedy już usiadł przy stoliku, do środka wpadł ziąb z dworu. Do "Stylowej" wtoczył się wysoki brunet z przenośnym "Neptunem". Maszerował energicznie i równie tanecznie jak wcześniej Przygodzki. Był tak samo pijany jak obaj jego kumple z budowy. Przenośny telewizor przytargał z barakowozu.

- To teraz, krucafiks, będzie film - zaciągnął z wyraźnym kaszubskim akcentem i ustawił telewizor na stoliku, przy którym siedziały dziewczyny. - No, dziouchy, możecie się przesiąść.

- Ej ty, nie będziesz nam dyktować, gdzie mamy siedzieć. Już mi wyjeżdżaj z tym telewizorem - hardo odpowiedziała Ewa.

Irena nic nie zdążyła powiedzieć, bo całkowicie zaskoczyła ją akcja wysokiego bruneta. Ten nie wszedł w dyskusję z Ewą. Zabrał "Neptuna" i postawił go na stoliku obok, tak że cała trójka mogła oglądać czeski serial "Pod jednym dachem", który właśnie się zaczynał.

Materiały ze śledztwa (fot. Krzysztof Wójcik)

Ewa i Irena zjadły zamówione porcje pieczarek i dopijały herbatę. Ewa już wiedziała, skąd zna pijanych gości, którzy się do nich przystawiali. To robotnicy, którzy stawiali słupy pod jej domem. Pamiętała też, że jeździli po kocich łbach na czarnych WSK-ach.

- Hej, dziewczyny, co tak się spieszycie? Może do nas się dosiądziecie. Napijemy się, a potem odwieziemy was do domu - mówił wolno, by nie słychać było, jak bardzo jest pijany, Franek Sobierajski. Oparł się o masywną szafę grającą "Rock Ola" i wrzucił żeton, by zaskoczył winyl Boney M. z przebojem "Rasputin".

- Potańczymy sobie - uśmiechał się z pijacką miną, kiedy rozbrzmiewały pierwsze rytmy perkusyjnego wstępu do dyskotekowego przeboju niemieckiego bandu.

- Jesteście fajne dziewczyny i takie ciała się marnują - dodał ten od telewizora.

- A skąd pan wie, że się marnują? Może jesteśmy umówione i dlatego wychodzimy - odpowiedziała Ewa. Nie chciała dalej dyskutować, bo cała trójka była dość mocno pijana, choć nieznajomi starali się maskować swój stan.

Irena Hinz miała 20 lat, kiedy stała się pierwszą ofiarą

Dziewczyny założyły wiszące na krzesłach kurtki i powoli zbliżały się do drzwi wyjściowych. Kiedy wyszły na zewnątrz, przeszedł je chłód jesiennego wieczoru. By dojść do domów, musiały wrócić na skrzyżowanie, gdzie wysiadały z autosanu. Na przystanku spotkały dwie siostry, sąsiadki Halinę i Iwonę Litwińczuk.

- Skąd wracacie, przecież nie ma autobusu? - dopytywała Halina.

- Ze "Stylowej". Teraz idziemy do domu - odpowiedziała Ewa. Kątem oka widziała sylwetkę mężczyzny, który ukrywał się w mroku za wiatą. Musiał słyszeć jej słowa. Jednak nie zwracała na niego większej uwagi, bo szybko pożegnały się z siostrami Litwińczuk i poszły w stronę Niestępowa. (...) Miały do przejścia jakieś dwa kilometry. W ciemności niewiele było widać. Jak szły polną ścieżką, to po lewej ręce mijały przenikliwą czerń lasu. Wysokie buki i pojedyncze olchy zlewały się w jedność z ciemnością nocy.

- Słyszałaś coś? - Irena doskoczyła do Ewy i gwałtownie złapała ją pod pachę.

- Tak - odpowiedziała Ewa i przytrzymała rękę kuzynki. Wystraszyła ją tym gwałtownym ruchem.

W przejmującej ciszy słychać było szelest, jakby ktoś biegł po dywanie z liści i rozsuwał przeszkadzające mu gałęzie. Nagle ciszę przerwało donośne trzaśnięcie suchego patyka. Ewa zauważyła, że Irena była mocno wystraszona. Swymi wielkimi, czarnymi oczami próbowała coś dostrzec w ciemności lasu i kręcąc głową, wpatrywała się w bukowisko.

- Co się boisz, głupia. To pewnie sarna - Ewa próbowała uspokoić Irenę. Co prawda sama nie wierzyła w to, co mówi, ale miała nadzieję, że w ten sposób nieco uspokoi kuzynkę.

Gdy szeptały między sobą, szelest ustał. Tak samo, jak nagle go usłyszały, tak samo nagle się skończył. Nie oddalił się od nich, ale tak jakby zamarł gdzieś w ciemności. Kuzynki nie chciały napędzać sobie strachu. Przyspieszyły kroku. Nie zatrzymywały się. Przez chwilę nic nie było słychać. Jedynie szum liści poruszanych przez wiatr.

Materiały ze śledztwa (fot. Krzysztof Wójcik)

Irena puściła rękę Ewy. Przeszły blisko dwieście metrów polną drogą, gdy z oddali usłyszały coś jakby dźwięk tarcia. Irena znowu się wystraszyła. Gwałtownie skoczyła w stronę Ewy. Złapała ją za rękę. Z ciemności wyłonił się rowerzysta. Jechał w ich kierunku po drugiej stronie ścieżki od strony lasu. To koło jego roweru obcierało o klekoczący błotnik, wydając chrobotliwy dźwięk. Na rowerze siedział mężczyzna, ale ani Ewa, ani Irena nie były w stanie rozpoznać rysów twarzy. Rowerzysta jak nagle się pojawił, tak nagle zniknął. Razem z nim przepadł też w ciemności dźwięk obcieranego koła.

- Jezu! Ale się wystraszyłam, a to tylko rower - powiedziała Irena.

- Mnie też przeszła gęsia skórka po plecach. Boże! - dodała Ewa.

- Chodźmy już jak najszybciej do domu, bo w tej ciemnicy zaraz zawału dostanę ze strachu - mówiła Irena.

Teraz już obie na serio były wystraszone. Setki razy szły tą drogą, ale takiego pietra jeszcze nie miały. Choć Ewa pierwsze szelesty wzięła za ruchy saren, to teraz już nie była tego pewna. Sama nie wiedziała, co siedzi w rozlanej wokół czerni.

Kuzynki nie oglądały się za siebie. Trzymając się za ręce, doszły do domu Maćkowskich. Akurat w mieszkaniu rozbrzmiewał charakterystyczny koniec "Dziennika Telewizyjnego". Minęła dwudziesta.

- Wpadniesz do mnie? Może zostaniesz na noc? - dopytywała Ewa. Irena często u niej nocowała, kiedy po pracy jeszcze chodziły po mieście.

- Nie. Wiesz, już późno. Będę szła do domu - odpowiedziała Irena. - Do jutra. Uścisnęła kuzynkę i odwróciła się plecami. Szybkim krokiem ruszyła w stronę swojego gospodarstwa. To jedynie osiemset metrów.

Ewa po wejściu do mieszkania powiesiła kurtkę na haku w sieni i wyciągnęła swoje rzeczy z siatki. Wtedy zaczął ujadać ich burek na podwórku. Szczekał jak oszalały.

- Czemu Diana tak szaleje? Ktoś jest na dworze? - dopytywał szwagier Ewy, który akurat przyjechał do Maćkowskich.

- Przyszłam z Ireną, ale ona już chyba poszła w stronę swojego domu. Pewnie na nią tak szczekał Misiek - odpowiedziała Ewa. Choć zaraz się zreflektowała. Diana szczekała zawsze, gdy ktoś przechodził koło domu, a Irena już powinna być dalej. Przecież minęło kilka minut, odkąd się odwróciła i poszła w stronę Niestępowa. Poza tym wystarczyło, że Irena powiedziała tylko słowo i suka milkła jak zaczarowana. Znała Irenę.

Teraz Diana nie chciała się uspokoić. Przestała szczekać dopiero minutę później. Jednak Ewa już tym nie zaprzątała sobie głowy.

WĘDROWIEC ATAKUJE PO ZMROKU

Od rana czułem jakieś takie podenerwowanie. Na robocie nie mogłem się skupić, bo w kółko w głowie miałem jedną myśl. Musiałem wyjść na polowanie. Dziś miał być dzień wędrówki.

Materiały ze śledztwa (fot. Krzysztof Wójcik)

(...) Kiedy miałem fajrant, zabrałem ze swojej szuflady narzędziowej młotek. Wsadziłem za pazuchę, tak żeby nie było go widać. (...) Kiedy już się przebrałem w cywilne ciuchy, owinąłem obuch młotka bandażem. Na końcu zawiązałem supeł. Nie szczędziłem materiału, tak by nie było mi zimno w brzuch. Schowałem młotek za pasek spodni. O, teraz dobrze... Już nie było czuć tego lodowatego obucha. Co to było za nieprzyjemne uczucie! Jak potem miałbym się rozluźnić? Teraz wystarczyło znaleźć miejsce na łowy. Nie mogę siedzieć w mieście. Muszę jechać gdzieś na obrzeża. (...)

Wyskoczyłem z autobusu w Kokoszkach. Przeszedłem na drugą stronę i zbiegłem ze skarpy. Przeskoczyłem jakiś rów i trafiłem na polną ścieżkę biegnącą do szosy prowadzącej z Gdańska. Nie wracałem w stronę miasta. Poszedłem w stronę Żukowa. Kiedy skończył się chodnik, szedłem poboczem szosy. Było ciemno i tylko z rzadka drogę rozświetlały reflektory samochodów. W końcu doszedłem do skrzyżowania drogi w Leźnie. Nie wiedziałem, co dalej. To poszedłem w stronę wioski. Po kilku minutach doszedłem do pierwszych zabudowań. Byłem coraz bardziej nerwowy, bo nikogo nie spotkałem.

(...) Z daleka zauważyłem, że idą dwie osoby. To na pewno były kobiety. Już serce zaczęło mi mocniej bić. Jednak kiedy doszedłem do wiaty, to nikogo tam nie było. (...) Po prawej stronie mijałem jakieś domy i już zastanawiałem się co chwila, czy iść dalej, czy zrezygnować. (...) Nie byłem pewien, czy przypadkiem nie weszły do tych pierwszych gospodarstw i wtedy cała moja droga byłaby na marne. Na rozwidleniu dróg skręciłem w prawo, bo z tej strony widziałem światła zabudowań.

(...) W pewnej chwili pod górką zauważyłem sylwetkę jakiegoś człowieka. Przyspieszyłem kroku. Chciałem się zbliżyć, by zobaczyć, czy to jest jedna osoba, czy więcej. Idąc coraz szybciej, już wiedziałem, że to samotna kobieta. Przyspieszając stopniowo kroku, starałem się coraz bardziej zbliżyć do tej dziewczyny. Mimo że wieczór był raczej pochmurny, coraz dokładniej widziałem jej sylwetkę. Choć to było jeszcze z dwieście metrów, czułem się coraz bardziej podniecony. Buty chrzęściły na piaszczystej drodze, ale skradałem się jak lis. Byłem coraz bliżej. Kiedy już prawie mogłem jej dotknąć, rozpiąłem kurtkę i wyciągnąłem członka. Był gotowy.

Za paskiem miałem cały czas młotek owinięty bandażem.

Materiały ze śledztwa (fot. Krzysztof Wójcik)

Kobieta chyba mnie nie słyszała, bo nie zdradzała oznak zdenerwowania. Nawet nie oglądała się za siebie. Była trochę przy sobie, ale byłem już tak podniecony, że nie zwracałem na to uwagi. Szepnąłem tylko "poczekaj tu, popieścimy się".

W pewnej chwili wyciągnąłem młotek. Stojąc nieco po lewej stronie dziewczyny, uderzyłem ją obuchem w głowę. Byłem jak w amoku. Nie wiem, ile było tych uderzeń, bo ciosów nie liczyłem. Tak byłem podniecony. Kiedy ona upadła, złapałem ją pod pachy i odciągnąłem na łąkę. Nie wiem, czy straciła przytomność, bo cały czas oddychała.

Kiedy już spokojnie leżała, musiałem ją rozebrać. Rozpiąłem jakiś guzik, zdjąłem spodnie. Później już zacząłem się spieszyć. Rozerwałem majtki i rajstopy. (...)

Gdy odchodziłem od kobiety, to ona jeszcze żyła. Oddech miała zwolniony, ale głęboki. Lekko ruszała rękami, jakby czegoś szukała. Nie zwracałem na to uwagi, bo czułem się zaspokojony i musiałem uciekać. Ruszyłem w stronę drogi, z której skręciłem za tą dziewczyną. Chciałem jednak wrócić inną drogą. Jak szedłem łąką, to dotarłem do rowu. Nie wiedziałem, jak jest szeroki.

Słyszałem jedynie szum wody i byłem pewien, że spokojnie przeskoczę na drugi brzeg. Nie przypuszczałem, że to jest dość szeroka rzeka. Już się rozpędziłem i zrobiłem zamach, żeby skoczyć, gdy zorientowałem się, że to szeroka woda. Stanąłem jak wryty.

Wtedy z tego zawahania i zamachu wypadł mi z ręki młotek i wpadł do wody. Wiedziałem, że gdzieś niedaleko plusnął, ale nawet go nie szukałem. Było zbyt ciemno i zimno. Sam do siebie gadałem, że nie dam rady przeskoczyć rzeki ani przepłynąć. Wróciłem w stronę drogi, a potem wszedłem do lasu. Usiadłem na trawie. Otworzyłem torebkę, którą zabrałem dziewczynie. Były tam jakieś drobne i dowód osobisty. Kasę schowałem do kieszeni. Jej się już nie przyda. Otworzyłem zielony dokument.

To była Irena Hinz. Dowód zabrałem ze sobą.

*Nazwiska ofiar i świadków zostały zmienione

Książkę "Skorpion" Krzysztofa Wójcika można kupić w Publio.pl>>>

***

Paweł Tuchlin (fot. Krzysztof Wójcik)

Paweł Tuchlin został skazany na karę śmierci, którą wykonano w 25 maja 1987 roku.

Krzysztof Wójcik (fot. Piotr Wachnik), 'Skorpion' (fot. materiały prasowe)

Krzysztof Wójcik. Reporter. Dwukrotny laureat nagrody Grand Press za ujawnienie afer korupcyjnych na wydziale prawa Uniwersytetu Gdańskiego oraz w pomorskim wymiarze sprawiedliwości. Nagradzany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich za całokształt pracy dziennikarskiej. Autor książek: biografii Ryszarda Krauzego "Depresja miliardera", "Mafii na Wybrzeżu" oraz "Psów wojen. Od Wietnamu po Pakistan - historii polskich najemników".

CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU