Jak kradną nasze auta? Metody stosowane przez złodziei samochodów. Statystyka kradzieży aut

Tak naprawdę złodzieje pasujący do jednego czy drugiego spośród tych stereotypów to absolutny margines. Bo rzeczywiście, mając do dyspozycji tylko narzędzia do siłowego pokonania drzwi, zamków czy stacyjki, w nowoczesnym aucie niewiele można wskórać. Z drugiej jednak strony nie jest też tak, że kradzieżami zajmują się wybitni specjaliści od samochodowej elektroniki – wysokiej klasy fachowcy w tej dziedzinie bez problemu znajdują dziś uczciwe zatrudnienie za takie pieniądze, że nie opłaca im się ryzykować.

Marcin Prokop testuje elektrycznego Jaguara I-Pace

Marcin Prokop testuje elektrycznego Jaguara I-Pace

Co dzieje się z kradzionymi samochodami?

Znakomita większość kradzionych w Polsce aut jest rozbierana na części. W zależności od rodzaju pojazdu (m.in. od tego, jak duże jest ryzyko, że auto może być wyposażone w trudne do wykrycia i zagłuszenia systemy lokalizujące) przestępcy stosują dwie metody. Pierwsza polega na tym, że skradzione auto trafia wprost do "dziupli" w której w ciągu dosłownie kilku godzin wymontowywane są z niego wszystkie cenne i łatwe do sprzedania podzespoły, a reszta elementów trafia na złomowiska lub jest po prostu wywożona na pola czy do lasów. W przypadku aut droższych, które mogą mieć bardziej zaawansowane systemy lokalizacyjne (te oparte np. na lokalizatorach GPS i transmisji GSM to dla przestępców nie problem), samochód po kradzieży jest odstawiany np. na osiedlowy parking, albo na parking na uboczu, gdzie nie rzuca się w oczy. Jeśli w ciągu kilkudziesięciu godzin nie pojawi się policja albo ekipa z firmy ochroniarskiej chcąca auto odzyskać, to dopiero wtedy samochód trafia do "dziupli". Dzięki temu ryzyko, że np. przypadkowy patrol zatrzyma auto, bo funkcjonariusze będą mieli jeszcze "na świeżo" po w pamięci zgłoszenie o kradzieży, jest znacznie mniejsze.

Kradzione do "odbudowy" wraków

Co dzieje się z pozostałymi kradzionymi pojazdami, które nie są rozbierane na części? Część jest legalizowana przy wykorzystaniu dokumentów pochodzących z rozbitych lub spalonych aut – nie bez powodu na aukcjach organizowanych przez ubezpieczycieli, ale też i na internetowych portalach ogłoszeniowych wraki, które ledwie przypominają auta, ale mają "zdrowe papiery", są zarejestrowane w Polsce, mają czystą kartotekę, cieszą się sporym zainteresowaniem i osiągają zadziwiająco wysokie ceny, choć nikt rozsądny nawet się nie łudzi, że w jakikolwiek sposób da się je naprawić. Wobec obecnych cen części i usług taniej jest przespawać albo wręcz wybić na nowo "pole numerowe" i tabliczki znamionowe w aucie pochodzącym z "niewiadomego źródła", niż ratować mocno uszkodzony samochód. Niewielka część pojazdów (świeżo ukradzionych lub już po zmianie elementów pozwalających na ich identyfikację) jest wywożona z Polski.

Jak przebiega kradzież samochodu?

Kradzieże "spontaniczne", czyli sytuacje, kiedy złodziej przypadkiem zauważa auto na ulicy i od razu się do niego włamuje, to absolutny margines. Przestępcy doskonale wiedzą, jakich modeli szukają – często zlecenie jest tak precyzyjne, że szukają auta z określonego rocznika, w konkretnym kolorze, a czasem nawet z określonym wyposażeniem. Najprostszym miejscem, żeby takie auto znaleźć, są m.in. parkingi pod centrami handlowymi, tam gdzie stoją setki aut i można je bez wzbudzania podejrzeń dokładnie obejrzeć, a nawet podjąć próbę przetestowania czy rozbrojenia zabezpieczeń.

Wielu kierowcom wydaje się, że parkingi pod marketami są bezpieczne, bo kręci się na nich sporo ludzi, jest z reguły ochrona i monitoring. Praktyka wykazuje, że nawet jeśli na nagraniach z monitoringu widać przestępców dobierających się do cudzego samochodu, to i tak niezwykle trudno ich później zidentyfikować – wystarczy czapka z daszkiem, ciemne okulary czy w czasach pandemii COVID-19 niezwracająca niczyjej uwagi maseczka na twarzy, żeby nagranie było niemal bezużyteczne. Złodzieje doskonale wiedzą, gdzie zostawić swoje auto, żeby na filmie z monitoringu nie było widać, jak pojawili się pod centrum handlowym.

Jeżeli auta nie da się w prosty i nierzucający się w oczy sposób ukraść od razu, przestępcy śledzą je, obserwują, gdzie zostanie zaparkowane. Jeśli myślicie, że na podziemnym parkingu, czy nawet na podjeździe domu z widocznymi kamerami monitoringu, auto jest bezpieczne, to jesteście w błędzie – dostanie się do takich miejsc to dla profesjonalistów łatwizna.

Ile trwa kradzież auta?

To zależy od konkretnego przypadku – czasem zajmuje to dokładnie tak długo, jak odjazd prawowitego właściciela. Niekiedy jednak złodzieje są tak zdeterminowani, że jeśli nikt im nie przeszkadza, a mają do czynienia z "trudnym przypadkiem", to pracują nad jednym samochodem nawet przez kilka godzin, często na raty.

Bywa, że np. najpierw dochodzi do włamania do samochodu, które służy tylko temu, żeby przekonać się, czy np. nie ma zamontowanego w nim systemu lokalizacyjnego lub powiadamiającego właściciela o kradzieży. Jeśli po takiej próbie na miejscu nie pojawia się np. grupa interwencyjna firmy ochroniarskiej, przestępcy wiedzą, że samochód można bez obaw zaprowadzić do "dziupli".

Metoda na walizkę

Foto: Auto Świat

To metoda kradzieży aut, która od kilku lat zyskuje – nie tylko w Polsce – na popularności. Pozwala ona niezwykle łatwo ukraść auta wyposażone w systemy bezkluczykowego dostępu. Jak działa system bezkluczykowy? Zarówno w kabinie auta, jak i na zewnątrz (np. w klamkach) są umieszczone czujniki, które monitorują obecność kluczyka. Gdy kluczyk (a wraz z nim uprawniony użytkownik auta) pojawi się w pobliżu drzwi, system uruchamia tryb gotowości do odryglowania zamków, gdy kluczyk zostanie wykryty w kabinie, wystarczy nacisnąć przycisk "start", żeby uruchomić silnik.

Sprzęt do kradzieży auta metodą "na walizkę" składa się z dwóch części i jest to coś w rodzaju "przedłużacza sygnału". Fabrycznie systemy są tak skonfigurowane, żeby samochód mógł się komunikować z kluczykiem z odległości kilkudziesięciu centymetrów, niekiedy kilku metrów. Wyposażone w skuteczne anteny i mocne transmitery moduły pozwalają wydłużyć ten zasięg nawet do kilkuset metrów!

Taka "walizka" (choć może to być też plecak bądź urządzenie wyglądające jak tablet) musi znaleźć się w pobliżu aktywnego kluczyka – w odległości nie większej niż kilka metrów. To nic trudnego, wystarczy, że jeden z przestępców będzie przez chwilę chodził za kierowcą, który ma kluczyk w kieszeni, albo podejdzie pod dom, przed którym jest zaparkowane auto – ludzie zostawiają kluczyki zwykle przy drzwiach wejściowych albo w pobliżu okien domu, przez co kradzież staje się formalnością.

Drugi złodziej stoi wtedy przy aucie, otwiera je, uruchamia i odjeżdża. Każdy bezkluczykowy system dostępu w aucie jest skonfigurowany w ten sposób, że po uruchomieniu samochodu kluczyk przestaje być niezbędny do jazdy. Wprawdzie auto sygnalizuje niewykrycie kluczyka, ale silnik nie jest wyłączany na wypadek, gdyby z jakiegoś powodu podczas jazdy kluczyk przestał nadawać sygnał, co groziłoby wypadkiem. Dlatego raz uruchomionym autem można jechać, gdzie się chce.

Sprzęt tego typu został opracowany wiele lat temu na zlecenie służb specjalnych (np. do tego, żeby umieszczać w autach podsłuchy), ale od lat znajduje się w ofercie firm zaopatrujących każdego, kto gotów jest za niego zapłacić. Kilka lat temu zestaw kosztował równowartość auta klasy średniej – teraz można go kupić znacznie taniej, więc zwrot złodziejskiej inwestycji następuje szybko.

Producenci aut od lat znają lukę w zabezpieczeniach, ale nie kwapią się, żeby ją usunąć. Rozwiązań jest kilka – wystarczy zastosować w kluczyku specjalny układ, który "usypia" odłożony kluczyk albo precyzyjnie monitoruje czas przesyłu sygnału – użycie "walizek" mierzalnie ten czas wydłuża.

Użytkownicy aut z systemem KeylessGo mogą oczywiście z reguły zrezygnować z wygody i system wyłączyć – ale to przecież kiepskie rozwiązanie. Dilerzy sprzedający auta szczególnie narażone na kradzież oferują montaż dodatkowych zabezpieczeń, niezależnych od fabrycznego immobilizera, co znacząco utrudnia przestępcom pracę, ale też niemało kosztuje i stwarza dodatkowe ryzyko awarii. Niefabryczne zabezpieczenia wyjątkowo często zabezpieczają auta też przed prawowitymi użytkownikami.

Są też prostsze, mniej ryzykowne i bardzo skuteczne metody zabezpieczania kluczyków – poza chowaniem ich do metalowych pudełek, garnków czy do zamrażalnika. Należy do nich np. Keyless Protector – miniaturowy gadżet, który pozwala zabezpieczyć kluczyki do większości nowoczesnych aut bez utraty komfortu. To nakładka na baterię zasilającą kluczyk, wyposażona w sprytną elektronikę, która odcina zasilanie nadajnika w sytuacjach, w których ktoś nieuprawniony mógłby „przedłużyć sygnał”.

Złodziej nie może zeskanować pilota pozbawionego zasilania. Zabezpieczenie włącza się automatycznie po przejściu około 20–25 kroków. Jeżeli pozostawimy kluczyk w bezruchu (np. na szafce, haczyku), urządzenie też wyłączy po chwili zasilanie. Zabezpieczony pilot nie odbierze ani nie wyśle sygnału pozwalającego na otwarcie auta i uruchomienie silnika. Aby aktywować kluczyk, należy podejść do samochodu i klepnąć dwukrotnie kluczyk znajdujący się w kieszeni.

Jak kradną nasze auta?

Metoda na "Game Boya"

Tak zwana Game Boy to coraz popularniejsze wśród europejskich złodziei samochodów "zabawka". To wyrób bułgarskiej firmy, która oficjalnie oferuje narzędzia dla serwisów zamkowych i ślusarskich, w której też chętnie zaopatrują się służby mające czasem interes w tym, żeby dyskretnie auto przeszukać, albo... coś do niego podrzucić. Nazwa wynika z tego, że urządzenie zamontowano w obudowie do złudzenia przypominającej jeden z modeli kultowej gry elektronicznej. W przeciwieństwie do "walizki", bułgarski "Game Boy" nie musi nawiązywać kontaktu z oryginalnymi kluczykami auta – wystarczy z nim podejść do upatrzonego pojazdu i odczekać chwilę, aż urządzenie wygeneruje kody potrzebne do otwarcia auta i wyłączenia zabezpieczeń. Sprzęt nie jest jednak tak uniwersalny jak zestaw do kradzieży "na walizkę" – radzi sobie z autami wybranych marek japońskich i koreańskich. Jeśli widzicie na parkingu kogoś, kto (zwykle z w bluzie z kapturem, albo w czapce bejsbolówce) nasuniętej na oczy "gra w grę" – to być może tak naprawdę właśnie jesteście świadkami kradzieży!

Metoda na "magiczne pudełko"

Oczywiście, nie tylko auta z systemami bezkluczykowymi są narażone na kradzież – w przypadku większości nowoczesnych aut da się wyłączyć zabezpieczenia antykradzieżowe, podłączając odpowiedni sprzęt do gniazda diagnostyki pokładowej albo do odpowiedniego miejsca w magistrali przesyłającej dane w aucie. Niektórzy złodzieje wykorzystują do tego skradzione z ASO oryginalne komputery diagnostyczne, inni kupują u wyspecjalizowanych dostawców, np. na keyprogtools.com czy w innych sklepach, „magiczne pudełka” – niepozornie wyglądające moduły z prostą instrukcją "podepnij tu i tu, naciśnij czerwony guzik, odpal auto”, elektronika zawarta w module powinna załatwić resztę.

Oficjalnie są to moduły np. do awaryjnego uruchamiania aut, przeznaczone dla pogotowia zamkowego czy serwisów, nieoficjalnie... każdy wie, do czego mogą się przydać. Tyle że użycie takiego modułu jest trudniejsze niż metoda "na walizkę" – w niektórych autach trzeba sforsować zamek (do tego też można kupić gotowe, specjalistyczne, mniej lub bardziej subtelne w działaniu narzędzia), wczołgać się pod auto lub zdjąć nadkole, żeby dostać się do określonego punktu instalacji. Sprzęt tego typu nie jest też uniwersalny – z reguły działa tylko z określoną wersją sterownika. Jeśli auto ma dodatkowe zabezpieczenia albo np. jest z innego rocznika, niż zakładali złodzieje, kupione za grube pieniądze "pudełeczko" może nie zadziałać lub np. okaże się, że tam, gdzie złodziej zamierzał je podłączyć, nie ma potrzebnego kabelka bądź wtyczki.

Specjaliści od zabezpieczeń czasem przenoszą też gniazdo diagnostyki pokładowej OBD, pozostawiając w fabrycznym miejscu tylko atrapę, bez połączenia z komputerem. Inny sposób kradzieży: złodziej pojawia się z własnym sterownikiem silnika, z którego usunięto zabezpieczenia, i montuje go w miejsce oryginalnego – wtedy do uruchomienia auta może wystarczyć śrubokręt wbity w stacyjkę.

Kradzież kluczyków i rozboje

Oczywiście auto można też ukraść bez specjalistycznego sprzętu czy wiedzy – m.in. napadając na właściciela, wywabiając go na zewnątrz samochodu, albo po prostu kradnąc mu kluczyki np. z szafki na siłowni lub z kurtki wiszącej na wieszaku w restauracji. O ile kradzież kluczyka w razie „wpadki” nie zmienia sytuacji procesowej złodzieja, o tyle napad i zabranie auta siłą oznacza poważniejsze zarzuty i większą determinację policji, żeby zatrzymać sprawcę, takich przypadków jest więc coraz mniej.

Kradzieże pozorowane

Przedstawiciele firm ubezpieczeniowych i towarzystw leasingowych nieoficjalnie mówią, że w związku z pandemią COVID-19 nasilił się też proceder kradzieży pozorowanych, w przypadku których właściciel albo sam pozbywa się auta, albo udostępnia je złodziejom, żeby uzyskać odszkodowanie bądź uwolnić się od konieczności spłacania rat, na które przestało być go stać. Warto jednak pamiętać, że nowe auta nieustannie szpiegują właścicieli – o samochodowe "przestępstwa doskonałe” jest coraz trudniej.

Kradzieże katalizatorów

W ciągu ostatnich dwóch lat – nie tylko w Polsce – lawinowo rośnie liczba kradzieży katalizatorów. To efekt gwałtownego, gigantycznego wzrostu cen zawartych w nich metali szlachetnych. Katalizator z dużego auta, szczególnie jeśli to hybryda, może być wart na skupie nawet kilka tysięcy złotych. A to oznacza, że złodziej działający w pojedynkę na kradzieży katalizatora może zarobić więcej, niż wynosiłaby jego "dola" przy przekazaniu kompletnego, kradzionego auta paserowi. Kradzież katalizatora trwa często zaledwie kilkadziesiąt sekund (jeśli przestępca nie musi się przejmować hałasem), albo najwyżej kilka minut, jeśli odbywa się ona w uczęszczanym miejscu. Złodzieje są już tak bezczelni, że okradają z katalizatorów nawet auta zaparkowane na zamkniętych, podziemnych parkingach pod blokami czy biurowcami.

Ile aut ginie z polskich ulic?

Z informacji uzyskanych z Komendy Głównej Policji wynika, że w 2020 roku wszczęto 8823 postępowania w sprawie kradzieży aut. W 2019 były to 8672 postępowania, czyli widać kolejny, tym razem niewielki wzrost. Znacznie większy, bo ponad 12-procentowy wzrost wystąpił między rokiem 2018 a 2019. Po raz kolejny najwięcej kradzieży pojazdów dokonano w województwie mazowieckim. Bardzo często w mediach podawana jest niższa liczba kradzieży – jako źródło podawany jest CEPIK i statystyka aut wyrejestrowanych z powodu kradzieży. Skąd ta różnica względem danych z KGP? Tu przyczyn może być wiele, ale po części zapewne chodzi o to, że nie wszystkie skradzione auta są od razu niezwłocznie wyrejestrowywane – w statystykach tych nie ma także aut odzyskanych przed ich wykreśleniem z ewidencji.

Kradzieże aut w 2020 roku (dane Komendy Głównej Policji)
Postępowania wszczęte8823
Postępowania zakończone8895
Przestępstwa stwierdzone8784
Procent wykrywalności21,1
Podejrzani1034

Na Mazowszu kradną najwięcej

Samochody kradzione są najczęściej w województwie mazowieckim, gdzie w 2020 r. łupem złodziei padło (według CEPIK) 2699 aut. Największą liczbę kradzieży odnotowano w samej Warszawie – 1801 samochodów, co stanowi ponad 1/4 wszystkich aut skradzionych w Polsce. Następne pod względem liczby kradzieży aut są województwa wielkopolskie oraz dolnośląskie — odpowiednio 756 oraz 689 sztuk. Najmniej samochodów skradziono w opolskim (55), podlaskim (64) oraz świętokrzyskim (67). Wśród samochodów do 3,5 tony, najczęściej wyrejestrowywane z powodu kradzieży są auta marki Toyota, ale kradzionym modelem jest audi A4.

Poza tym, że mazowieccy złodzieje są wyjątkowo aktywni, to mają oni też nieco inne upodobania od "kolegów" z innych województw. O ile w większości regionów Polski najczęściej łupem przestępców padają samochody marek niemieckich, o tyle na Mazowszu, Podlasiu i w województwie lubelskim złodzieje specjalizują się w autach marek japońskich.

W Warszawie kradną "japończyki"

O tym, że tak właśnie jest, można się przekonać, spacerując po lasach okalających podwarszawskie miejscowości. Ponieważ znaczna część skradzionych aut jest rozbierana na części, to podzespoły, na które nie ma zbytu albo które zbyt łatwo dałoby się powiązać z konkretnym autem, są często wyrzucane przez przestępców w lasach. O tym, jaki jest ruch w złodziejskim interesie i jaką specjalizację mają miejscowe grupy przestępcze, można się przekonać, oglądając pojawiające się na poboczach kupki porzuconych części – np. w okolicach Wołomina, Radzymina czy Zalewu Zegrzyńskiego lasy są usłane resztkami Mazd. Pod Pruszkowem łatwiej trafić na pozostałości Toyot.

Jeździsz "chodliwym" autem? Tak możesz uchronić się przed kradzieżą