Płock budzi się na Audioriver. Jedni się bawią, a drudzy nie śpią

Artykuł jest częścią naszego redakcyjnego cyklu #JedziemyWPolskę

Słońce pali od samego rana, rozgrzewa betonowy plac, na którym stoją autobusy. Obok grupka młodych pali papierosy, przy nich leżą plecaki i namioty. Przez ciemne okulary spoglądają na kolejkę, która ustawia się do drzwi.

- Mówiłem ci, żeby tyle tych namiotów nie brać - reflektuje się jeden z nich, gdy upychają toboły do bagażnika.

Namioty zajmują więcej miejsca niż walizki tych, którzy wracają do domów. Kierowca wsiada, trzaska drzwiami. Widać, że jedni pasażerowie przysypiają, a młodzi siedzą jak na szpilkach.

Stolica melanżu

Można do Płocka przyjechać, żeby podziwiać malowniczą panoramę Wisły - najlepiej o zachodzie słońca. Można, żeby zwiedzić zamek, zachwycić się katedrą, romantycznie przejść po rynku. Można, żeby usiąść na molo, wypić tam kawę.

Można, ale nie po to przyjeżdża tu tyle ludzi, że nie mieszczą się w hotelach.

Piją raczej wódkę, a nie kawę, chcą tańczyć, nie spacerować. Nie przyjeżdżają, żeby spać. Bas dudni całą noc, dosłownie trzęsie miastem. Ulice wypełniają się kolorowym tłumem.

Bo jest Płock. I jest Płock podczas Audioriver.

Wtedy mieszkańcy wynoszą się ze swoich domów, żeby wynająć je tym, którzy przyjadą. Restauracje działają na okrągło, elektroniczna muzyka leci wszędzie. Dla niej się przyjeżdża, nikt nie bije się o autograf gwiazdy popu.

Cisza przed burzą

Restauracyjne ogródki świecą jeszcze pustkami, goście siedzą przy pojedynczych stolikach. Znudzone kelnerki obserwują rynek, tam najgłośniejsi są pijacy na ławkach. Matki pchają po ulicach dziecięce wózki, zatrzymują się przy okienkach z lodami.

Tylko furgonetki zwiastują, że coś się dzieje. Im później, tym na rynku jest ich więcej. Dostawcy wypakowują towar, a przed sklepami ustawiają góry skrzynek. Dominują te z piwem, wódką, właściwie wszystkim, co zawiera procenty.

- Nam też się trzynastka należy - mówi Beata, właścicielka sklepiku. - Miasto umiera, a latem żyjemy od festiwalu do festiwalu.

Zobacz także:

Ich domy równano z ziemią. Tylko garstka ludzi została w puszczy

Kawałek dalej, na postój taksówek, podjeżdża jeden samochód. Kierowca gasi silnik i odchyla siedzenie. Zaczyna przysypiać, bo wokół pasażerów nie ma. Czyli dzień jak co dzień, jeszcze chwila spokoju.

- Kursów będzie tyle, że człowiek nie zgasi silnika - wychyla się zza szyby. - Na taksówkę się dodzwonić to będzie cud.

Wystarczą mu te trzy dni, żeby zarobić niemal tyle, co przez cały miesiąc. Przewiezie paru kulturalnych pasażerów, paru pijanych, paru naćpanych. I trochę dziewczyn, które będą go podrywać bardziej niż zwykle.

Cała Polska do Płocka

Większy ruch na rynku zaczyna się, gdy przyjeżdżają robotnicy. Zwalają na bruk stalowe konstrukcje, z których powstają namioty. Otaczają nimi rynek, pośrodku którego stawiają małą scenę, kolejna wyrasta na końcu ulicy.

- Pamiętasz, jak tutaj pianę wpuścili? - chichocze staruszka mijając fontannę.- Niecka była cała biała - kiwa głową jej koleżanka. - Wszyscy się kąpali.

Bo było tak, że kogoś zabawa porwała na tyle, że wlał do miejskiej fontanny płyn. Jak podejrzewają mieszkańcy, był to płyn do mycia naczyń. Powstała kąpiel z bąbelkami. Roześmiane staruszki idą dalej, mijają kościół, za którym zaczyna się skarpa.

- Szkoda tylko naszej pięknej skarpy - wzdycha staruszka. - Żeby jej nie zniszczyli!- Towarzystwo się wyniesie, zostanie syf, kiła i mogiła - przytakuje jej koleżanka.- Ale jakbyśmy zabronili, to za rok nikogo by nie było - zgadzają się.

Wokół nich gromadzą się inni mieszkańcy, też spoglądają w dół, gdzie powstaje główna scena. Oceniają, co było rok temu, a co jest nowe. Pamiętają, który namiot gdzie stał.

- Jakieś to bardziej rozrośnięte - stwierdza ojciec jednej z rodzin. - Ktoś się napracował przy tym - mówi ktoś inny. - Będzie ostro - kwituje młody chłopak.

Niemal wszyscy patrzą uznaniem, a nawet podziwem. Bo w ich mieście taka impreza się odbywa, wszyscy o niej mówią. Promocja to taka, jakiej nie daje nic innego. I to już po raz czternasty.

- Cała Polska zjeżdża do Płocka - powtarzają z dumą. No i ba, nie tylko Polska, bo i cała Europa.

Mieszkanie wynajmę, swoje własne

Gdy już się zjedzie, to hotelom brakuje łóżek, ale mieszkańcom nie brakuje zaradności. Wynajmująwszystko, co się da. Oferują swoje mieszkania, im bliżej centrum, tym drożej. Wyniosą się na parę dni, a zarobią tyle, co w miesiąc.

Ale są też całe domy, nawet działkowe altanki. I ogród też się znajdzie, żeby namiot rozbić. Nawet jak ktoś ma mieszkanie w surowym stanie, to sobie dorobi. Wstawi byle jakie łóżka, na pewno się sprzedadzą.

Zobacz także:

Płock budzi się na Audioriver. Jedni się bawią, a drudzy nie śpią

Zadeptana dusza Kazimierza. Jedzie się po gofra, a nie kupić obraz

Niektórzy wychodzą naprzeciw większym oczekiwaniom, proponują w zestawie domowe obiady. Inni ostrzegają, że mimo wszystko chcą w swoich mieszkaniu spać, więc będą wracać. Ale tylko na noc, więc raczej tak, że się z gośćmi nie zobaczą.

Znajdzie się transport i po drogach, i po wodzie. Zwykli kierowcy stają się taksówkarzami, a ktoś postanowił, że będzie woził ludzi motorówką. Bo most zamknięty, korki będą, to rzeką szybciej. Motorówka jego własna, więc kto mu zabroni.

Filozofa bym wolała

Życie festiwalowe koncentruje się wokół sceny, równie oblegane są restauracje, ale co by goście zrobili, gdyby nie toalety. Żeby wejść do tej publicznej, muszą zapłacić Krystynie. Ona przez okno swojej kanciapy obserwuje, jak rynek tętni życiem.

- Grzeczni są, ale jest ich za dużo - stwierdza. - Jeszcze to bębnienie! Niech się młodzi wyszumią, ale mnie to nie rajcuje - fuka.

Kolejki ustawiają się u niej długie jak nigdy. Ogonek wije się od samej góry, gdzie są prysznice, przez toalety na piętrze, aż po drzwi wejściowe. Kończy się na samym dole, gdzie jest wejście z kołowrotkiem. Każdy kulturalnie wrzuca drobne, swoje odczeka.

- Chciałabym, żeby przyjechał ktoś, kto wykład o świecie powie. Może jakiś filozof? Dużo pytań mam - zamyśla się. - Posłuchałabym mądrych rzeczy.

Jednak spokój nie jest tym, co przyciągnie młodych. I właściwie te parę dni to jedyny czas, kiedy młodzi do miasta przyjeżdżają, a nie wyjeżdżają. Zwykle kończą szkołę i myślą tylko, dokąd uciec, bo Płock oferuje im niewiele.

- Nie ma u nas młodzieży - mówi Ewa, gdy podchodzi do baru. - Kto chce studiować, ten wyjeżdża.

Zbiera ze stołów puste kufle, do czystych nalewa kolejne piwa. Obok jej ogródka swój stragan ustawia Karol. Najpierw wyciąga z furgonetki wózek, na którym praży popcorn i robi watę cukrową. Potem układa kartony z zabawkami, stawia krzesełko.

- Elegancko się towarzystwo bawi - ocenia.

Stoi tak na rynku od kilkunastu lat, więc swoje już widział. Raz zauważył jednego pijanego chłopaka. Szedł po chodniku, kołysał się na boki, pokazywał pusty kufel. Ktoś obok to zauważył i uznał, że tak nie może być. Przelał mu trochę swojego piwa.

- Jedność między nimi jest, a nie agresja - mówi z uznaniem. - Za moich czasów takiej zabawy nie było.

Cały rok na to czekam

Miasto wchodzi w kolejną fazę, gdy znikają robotnicy, a w tłumie zaczynają się pojawiać festiwalowicze. Łatwo ich odróżnić, bo chodzą obładowani plecakami, namiotami i śpiworami. Oblegają dworce, wysiadają z autobusów i pociągów, rozpraszają się po mieście.

- Cały rok na to czekałam - ekscytuje się młoda dziewczyna.- Byłem zafascynowany, jak całe miasto tym żyje - mówi chłopak, dla którego to trzeci festiwal. - Poszliśmy na kawę po południu i też leciała elektroniczna muzyka.- I położenie! - dorzuca jego kolega. - Skarpa i plaża robią klimat.

Znikają w tłumie mieszkańców, którzy wciąż obserwują teren festiwalu. Scena stoi już gotowa, ale robotnicy nadal się krzątają, jeżdżą maszyny. Pole na dole pokrywa się namiotami, których przybywa z każdą godziną.

Mi mandat wlepią, a ich nie ruszą

Darek jest jednym z tych, którzy z perspektywy ławki obserwują wszystko, co dzieje się na starówce. Siedzi tu codziennie. Wspomina, jak raz wszedł do sklepu, a tam zobaczył młodą dziewczynę. Ubrana była tylko w majtki i stanik, pakowała zgrzewki piwa.

- Jak tak można? - oburza się. - Mogłaby się trochę wstydzić. To miasto na psy schodzi.

To jeszcze ujdzie, bo ona kupiła swoje, on swoje, niesmak pozostał, ale rozeszli się w spokoju. Gorzej, że festiwalowicze pozostają bezkarni, przynajmniej tak uważa Darek. Bo co by się stało, gdyby on wszedł do fontanny? Albo załatwił się na środku starówki?

- Zobaczą opaski, to ich nie ruszą - przeklina. - Ty jeśli pijesz, to musisz się za bramę chować - ostrzega. - Jak cię złapią to myjka, trzysta złotych.

Myjka, czyli izba wytrzeźwień. Tam raczej nie trafiają festiwalowicze, a Darkowi zdarza się to regularnie. Myślał nawet, żeby opaskę sobie podrobić. Może na parę dni będzie miał spokój.

Elektro do pieroga

Oto nastał dzień. Ten dzień. Elektroniczna muzyka opanowuje restauracyjne ogródki. Gra nawet w karczmie, gdzie serwuje się żurek i pierogi. Dudni z każdej strony, starówka przypomina klimatem wakacyjny kurort, a nie centrum sennego miasteczka.

Ekspedientka w spożywczaku obsługuje z wypiekami na twarzy. Raz hot-dog, raz papierosy, raz wino. Wygląda, jakby przebiegła co najmniej maraton. - Będzie tylko gorzej - mówi ze współczuciem klient, który czeka, aż podgrzeje się parówka.

- Oby tylko bez kłopotów zabawa się odbyła - zagaduje mnie zgarbiona staruszka. - Może starej cygance da pan pięć złotych? - szepcze. - Wnuczkowi chcę loda kupić.

Ubrana w łachmany znika pomiędzy młodymi, którzy tłoczą się na starówce. Jedni chodzą boso, inni bez koszulek. Niektórzy już skaczą przed jedną ze scen. Na bruku stukoczą kółka ich walizek.

To klient na poziomie

Urszula wypakowuje ostatnie kartony z bagażnika. Każdy dzwoni, bo pełen jest butelek. Jeszcze wódki, jeszcze rumu, no i trochę whisky. Stoliki w jej knajpie drżą od basów.

- Ci klienci to wyższa półka - przekrzykuje hałas. - Jak otworzyliśmy pierwszy raz, to nas zaskoczyło, że tak drogie alkohole idą.

Bo klient na Audioriver to klient na poziomie. Zamawiają na barze to, co najdroższe, czyli to, co zwykle rzadko się sprzedaje. Jeśli biorą jedzenie, to raczej de volaille, a nie pizzę na sześć osób.

- Najgorzej jest po dwóch dniach - krzyczy dalej. - Jeszcze to nie mój typ muzyki, za stara jestem.

Gdy przychodzi festiwal, to śpi po dwie godziny. Zdarzało się, że jej syn nie spał wcale. I tak do poniedziałku. Pracują na okrągło, przez całą dobę. Ogródek mają tuż obok jednej ze scen, więc ruch jest nieustannie. Śmieją się, że te przygotowania, to jakby święta robić.

- Ale trzeba być człowiekiem, a nie tylko zysk liczyć - wykrzykuje.

Raz zdarzył się chłopak, który nie wiedział nawet, którędy do domu wrócić. Tak mocno imprezował. Urszula zapytała go, gdzie nocuje, wsadziła do własnego samochodu i odwiozła pod drzwi.

- Każdemu się zdarza, szkoda mi było dzieciaka - tym razem mówi, bo muzyka przycichła. - Ja was młodych rozumiem, sama kiedyś młoda byłam.

Ostatni, najwytrwalsi, zostają nawet do poniedziałku. Kończą imprezę, gdy wstaje słońce. Potem kelnerzy, barmani i kucharze idą spać, służby sprzątają tony śmieci, czyszczą chodniki. Robotnicy demontują scenę, którą stawiali przez ostatnie tygodnie.

- No i miasto umiera - kwituje Urszula. Rozbudzi się znów, gdy przyjdzie kolejny festiwal.

#JEDZIEMYWPOLSKĘ

Jeśli w Twojej miejscowości dzieje się coś ważnego, ciekawego, poruszającego - zgłoś się do nas za pośrednictwem platformy dziejesie.wp.pl

audioriverpłockJEDZIEMYWPOLSKE