Za jazdę pod wpływem alkoholu trafiła do więzienia. "Siedziałam z zabójczyniami i dzieciobójczyniami"

Na pewno setki razy analizowała pani, w którym momencie popełniła błąd.

W gimnazjum wpadłam w bardzo złe towarzystwo. Spotykałam się z ludźmi starszymi ode mnie nawet o 15 lat, którzy bardzo dużo i często pili. Na początku głupio było odmówić, potem popłynęłam. Potrafiłam przyjść do domu pijana, jak miałam lat 14.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

REKLAMA

Rodzice nie reagowali?

Najczęściej nie widzieli. Byli wiecznie w pracy, a ja sama.

'Bywało, że jeździłam na urwanym filmie, a następnego dnia ktoś podsyłał filmik, jak prowadzę, popijając piwo'(Fot. Shutterstock.com)

Została pani skazana za prowadzenie samochodu po pijanemu. Cudem nie spowodowała pani wypadku.

Do momentu, aż trafiłam do więzienia, nie miałam żadnych granic. Zdarzały się takie okresy, że codziennie jeździłam pijana. Bywało, że na urwanym filmie, a następnego dnia ktoś podsyłał filmik, jak prowadzę, popijając piwo.

Pierwszy raz policja mnie złapała, jak miałam 18 lat. Jechaliśmy w siedem osób i zobaczyliśmy, że z przeciwka nadjeżdża radiowóz. Kumpel wyłączał światła, ja je włączałam. Wyglądało, jakbyśmy migali policjantom.

Ile pani miała promili?

2,5. Przyjechał po mnie ojciec i powiedział tylko: "Nic nie mów matce".

I tyle? Nie porozmawiał z panią?

To jest typ człowieka, który nie rozmawia. Miałam sprawę w sądzie i dostałam zakaz prowadzenia pojazdów na rok oraz rok i cztery miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Po półtora roku sytuacja się powtórzyła: porzuciłam auto na poboczu i uciekałam przed policjantami. Złapali mnie i spałowali. Wtedy już o wszystkim dowiedziała się mama. Była awantura. Usłyszałam, że na pewno "takie kurewstwo mam po matce". Bo ja zostałam adoptowana.

Te słowa padły z czyjej strony?

Od taty. Kiedy robiłam cokolwiek, co było nie po jego myśli, mówił: geny. A ja uważam, że dziecko jest takie, jak się je wychowało.

Sprawa trafiła do sądu i znów dostałam wyrok w zawieszeniu, bo sąd się nie dopatrzył recydywy. Po dwóch latach ktoś to zauważył i przyszło pismo, że zostałam skazana na karę pozbawienia wolności.

Jak pani zareagowała?

Zaczęłam się trząść, płakać, a potem powiedziałam: muszę uciekać! Wyjechałam do Niemiec z kolegą, który potem został moim partnerem. I zaczął mnie bić, wykręcać klamki z okien, zamykać na klucz. Któregoś pięknego zimowego poranka uciekłam stamtąd tak, jak stałam. W samej bluzie. Kiedy dojechałam do Polski, zadzwoniłam po policję. Powiedziałam, że jestem poszukiwana listem gończym.

Dlaczego zadzwoniła pani nie do rodziców, ale na policję?

Bałam się, że u nich ten facet by mnie znalazł, i stwierdziłam, że jak mnie zamkną, to będę bezpieczna.

Ile pani miała lat, kiedy trafiła do więzienia?

26. Najpierw zamknęli mnie na cztery miesiące w areszcie śledczym w Gdańsku. Podobno w Grudziądzu, gdzie miałam docelowo trafić, było przepełnienie. Trzeba było czekać na miejsce.

Kiedy zamknęły się za panią kraty, od razu do pani dotarło, że spędzi tak prawie półtora roku?

Momentalnie. Przepłakałam cztery miesiące.

'Miałam straszne wyobrażenia o więzieniu z filmów, ale to nic wobec tego, co zobaczyłam'(Fot. Shutterstock.com)

Osadzonych kobiet jest bardzo mało. Stanowią niecałe 4 proc. polskich więźniów. Grudziądz to jedno z największych więzień w Polsce, gdzie jest ich duża grupa.

Zostałam tam wywieziona tzw. świńskim transportem. Zazwyczaj o przenosinach osadzone dowiadują się dzień wcześniej, a w moim przypadku rano do celi wpadli nagle faceci w kominiarkach i miałam 10 minut na spakowanie się.

Dlaczego w kominiarkach? Nie rozumiem.

Ja też. Oni chyba lubią, jak my się boimy. Nie ma racjonalnego wytłumaczenia, dla którego po mnie – małą, szczupłą kobietę, która nie sprawiała problemów – wpadło czterech facetów. Trzęsłam się tak, że nie mogłam się spakować, dziewczyny z celi to za mnie zrobiły. Jechałyśmy autobusem kilka godzin z jednym przystankiem, ale nie wiem gdzie, ponieważ w autobusie nie było okien.

Miałam straszne wyobrażenia o więzieniu z filmów, ale to nic wobec tego, co zobaczyłam. Tam jest przerażająco. Panuje taki klimat, że jak człowiek wchodzi, to od razu się instynktownie boi. Jest tyle krat! Śmierdzi tanim środkiem do podłóg. Wszędzie są przeciągi, więc jest zimno. Okropnie!

Jak wygląda cela?

Siedziałam w kilku. Najmniejsza była dwu-, a największa siedmioosobowa. Ale słyszałam, że są też 11-osobowe cele. Łóżka metalowe. Tak zielone, że aż po oczach bije. Ściany i stoły są też zielone.

Czytałam, że z tego powodu, że kobiety fatalnie znoszą zamknięcie, cele są otwarte.

Są oddziały, gdzie od 6 do 18 tak jest, ale ja trafiłam na oddział zamknięty.

Dlaczego?

W opinii od psychologa napisano, że miałam depresję i groziło mi samobójstwo. Co jest totalną bzdurą.

Jest tam oddział terapeutyczny dla kobiet uzależnionych od alkoholu. Czy pani nie powinna trafić tam?

Nawet podpytywałam o to psychologa, ale nie było miejsc.

Z kim dzieliła pani cele?

Siedziałam z zabójczyniami i dzieciobójczyniami. Kobietami, o których pisały media: mamą chłopczyka, którego ciało znaleziono w stawie, kobietą z Pucka, która zakatowała dzieci wzięte do rodziny zastępczej. Ona nie miała w więzieniu życia. Więźniarki na każdym kroku ją wyzywały od kurew i pluły. Biegła wtedy do wychowawcy: "Proszę pani! Dlaczego one tak robią?". Sama powinna sobie odpowiedzieć na to pytanie.

Bała się pani?

Nie. Człowiek sobie wyobraża taką kobietę jak potwora, ale jak się razem przebywa, to się myśli, że skoro ona jest w porządku wobec mnie, to jest koleżanka. Muszę z nią żyć i nie myślę o tym, co i dlaczego zrobiła.

Tylko jedna była naprawdę przerażająca: ogromna baba, sto kilo wagi. Potrafiła mówić, że faceta, co go zadźgała, to by jeszcze raz zabiła. "Chciałabym mu poprawić".

Mówi pani o dzieciobójczyniach. Od psychologa z Tworek wiem, że niektóre twierdzą, że widziały diabły i zabiły dzieci, usiłując je ratować przed nimi.

Siedziałam z taką, która udusiła dziecko, a zwłoki wsadziła do skrzynki na narzędzia. Chodziła po więzieniu i wszystkim opowiadała, że tego nie zrobiła.

Była też dziewczyna, która się w ogóle nie odzywała, nie myła, nie jadła. Cały czas płakała. Jak w końcu udało mi się coś z niej wyciągnąć, to okazało się, że sama nie wiedziała, za co siedzi.

'Są oddziały, gdzie od 6 do 18 drzwi są otwarte, ale ja trafiłam na oddział zamknięty'(Fot. Shutterstock.com)

Zdarzały się przypadki samobójstw?

W innej celi babka się pocięła. W nocy przyjechała karetka, a potem powyciągali z każdej celi po jednej dziewczynie, żeby sprzątały korytarz. Cały był we krwi.

Jakie były najkrótsze wyroki?

Trzy miesiące. Była taka Bogusława, o której człowiek by w życiu nie pomyślał, że kogoś takiego w więzieniu spotka. Na prośbach do dyrektora się podpisywała: "magister Bogusława"! Miała krótki wyrok. Osiem miesięcy. Za jakieś wyłudzenie.

Domyślam się, że więzienie to miejsce, gdzie człowiek bardzo szybko uczy się zasad?

Podstawowa: co jest w celi, zostaje w celi. Nawet jak są kłótnie, wojny, to broń Boże nikomu nie wolno nic powiedzieć, bo piekło zrobią z życia! Dziewczyny są naprawdę okrutne. Potrafią sikać do picia, pluć do jedzenia. Przy jednej dziewczynie gadały, że w nocy jej reklamówkę na łeb założą.

W stosunku do pani też ktoś zachowywał się w ten sposób?

Nie. Ze mną nie chciały mieć konfliktów, bo dostawałam przelewy od mamy i zawsze miałam papierosy. A w więzieniu, jak się coś ma, to jest poważanie.

Skąd wiadomo, kto za co siedzi? Wchodzi pani do celi i mówi: dzień dobry, jestem Patrycja, jeździłam po pijaku?

Zazwyczaj to one mówią: pokaż papiery. I każda też od razu wyciąga swoje i już wszystko wiadomo. Ale też jest zasada, że o wyrokach się nie rozmawia.

I nie wolno palić, kiedy ktoś je.

I nie chodzi się wtedy do toalety, w której nie ma drzwi? Jak na filmach?

Są ściany i drzwi! Tylko bez klucza. A w środku jest też zlew.

Z tego, co czytałam, kobiety mają o tyle lepiej niż mężczyźni, że codziennie mają dostęp do ciepłej wody, a dwa razy w tygodniu – do prysznica. I dostają nie 100, ale 200 gramów mydła.

I malutkie szamponiki. Dostaje się też malutką buteleczkę płynu do naczyń i dwie rolki papieru toaletowego szarego.

Jest wielka stołówka, na której wszyscy jedzą?

Nie. Posiłki są przywożone i je się w celi.

Czasem politycy czy działacze społeczni rzucają hasła, że więźniowie jedzą lepiej niż dzieci w domach dziecka.

Na pewno tak nie jest! Dam sobie za to rękę odciąć. Chleb jest zawsze stary. Obrzydliwy. Do tego dostaje się kostkę najtańszej margaryny, której nie da się jeść. Przez całe półtora roku nie dostałam plasterka sera. Tylko w kółko mortadela albo pół kostki twarogu.

W czym się chodzi?

W mundurku: zielone spodnie, zielona bluza i szara kurtka.

A czy kobiety mogą się malować?

Pewnie! W kantynie można kupić i farbę do włosów, i lakier do paznokci. Część dziewczyn była zawsze wypacykowana. Spod mundurka musiała czerwona bluzeczka wystawać! Ale ja raczej się nie malowałam. Co mi po tym, jak potem będę cały dzień leżeć w łóżku?

Leżeć w łóżku i co robić?

Wszystko, żeby tylko nie myśleć. Starałam się jak najwięcej spać. I przeczytałam 400 książek.

A inne kobiety?

Też czytały, rozwiązywały krzyżówki, niektóre wyszywały albo haftowały.

A spacerniak?

Cała chmara naraz na niego wychodzi! "Masz papierosa?", "Jak ci się siedzi?". Nie znosiłam tego, bo jestem introwertyczką. Wolałam już być w celi z dziewczynami, które znałam.

O wyrokach się nie rozmawia, ale o życiu na wolności pewnie tak?

Co wieczór grałyśmy w "prawda czy wyzwanie" i dużo się o sobie dowiadywałyśmy: jak żyłyśmy, co robiłyśmy. Pytałyśmy o facetów, o seks. Żeby się trochę rozerwać.

'Czasem w nocy słychać, jak się niesie płacz na korytarzu'(Fot. Shutterstock.com)

Można uprawiać małżeński seks na widzeniach?

Jest przepis, że można, ale u nas nikt nigdy na to zgody nie wyraził.

Wiele się mówi o więziennych gwałtach. Czy kobiety się w ten sposób krzywdzą?

Absolutnie nie. Ale jest bardzo dużo lesbijskich związków. Te kobiety może nie są homoseksualne, ale jak dostają bardzo długi wyrok, to z braku laku to robią ze sobą. Póki nie przeginały i mi to za bardzo nie przeszkadzało, to nie zwracałam uwagi, że uprawiają seks.

A czy zdarzało się, że ktoś w nocy zaczynał płakać? "Dlaczego to zrobiłam?"

Czasem w nocy słychać, jak się niesie płacz na korytarzu.

Krzyki: "Wypuśćcie mnie. To jest pomyłka"?

Też. Ale potem było słychać, jak idą "czarnuchy", czyli faceci w kominiarkach. I już był spokój. Każdy w służbie więziennej ma na ubraniu numer identyfikacyjny. Oni nie. Są od tego, żeby bić, szantażować, grozić, że nas zabiją, i nikt nic z tym nie zrobi, bo w papiery wpiszą samobójstwo. Dwa razy w tygodniu są tzw. kipisze, kiedy sprawdzają, czy nie ma niedozwolonych rzeczy. W regulaminie jest napisane, że nie mają prawa niszczyć rzeczy, ale zdarzało się, że darli ubrania.

Była pani świadkiem przemocy?

Niejednokrotnie. Jezu! Raz patrzę, idą "czarnuchy" do celi, gdzie się dziewczyny kłócą. Wyciągnęli jedną, nastrzelali jej po pysku. A kiedyś, jak jedną prowadzili, to była posikana i tak pobita, że nie miała siły iść. To była "dożywotka", siedzi już dwudziesty któryś rok. Od niej słyszałam o "dźwiękach". To jest pokój z podwójnymi ścianami, gdzie leją do nieprzytomności.

Widziała pani to miejsce?

Nie. Ale słyszałam od dziewczyn, że były tam sprzątać i niejednokrotnie była krew na podłodze.

To mogą być więzienne legendy. Powiedziała pani "dożywotka". Czy kobiety grypsowały?

Nie.

Ale są słowa, które zrozumieją tylko więźniarki. Mówi się "klawisz"?

Mówi się "oddziałowa" albo po prostu "gady". A na dowódcę zmiany – "wodzu".

Jak wygląda resocjalizacja?

Miałam obowiązkowy kurs antyagresja– tak to się nazywało, z tego, co pamiętam. Spotykałyśmy się w kilkadziesiąt osób na świetlicy i rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Grałyśmy w gry planszowe…

Gry planszowe na kursie, który miał zapobiec agresji?

Tak. Są też rozmowy z psychologiem. Dzień wcześniej przy apelu oddaje się karteczkę z prośbą. Tylko że nie zawsze się udaje spotkać, bo na całe grudziądzkie więzienie jest tych psychologów dwóch czy trzech.

Przecież tam siedzi ponad półtora tysiąca ludzi!

Dlatego spotkanie trwa 15 minut. Trafiłam na super panią psycholog. Śmiała się, że co przychodzi do pracy, to ma milion karteczek ode mnie z prośbą o spotkanie.

Czy te rozmowy w jakikolwiek sposób pani pomogły?

Tak! Dlatego ja chciałabym ją odnaleźć (płacz), ponieważ ona mogłaby mi pomóc w normalnym życiu. Wyszłam z więzienia jako zupełnie inny człowiek i to jest jej zasługa.

Co najważniejszego pani od niej usłyszała?

Że powinnam się przestać oglądać na innych! A ja zawsze siebie spychałam na dalszy plan, więc to mnie budowało bardzo. Miałam też fajną wychowawczynię, która wcześniej pracowała w domu dziecka. Kobieta anioł. Do tej pory mam z nią kontakt.

A z którąś ze współosadzonych?

Z jedną dziewczyną. Zostało jej jeszcze sześć lat.

Za co ją skazano?

Za porąbanie siekierą pana na działkach. Opowiadała mi tę historię: chciał ją zgwałcić, uciekła, a potem o wszystkim się dowiedział jej facet. Wrócili tam razem i to on go zaczął tą siekierą okładać. Ale w procesie powiedziała, że to ona, bo chciała chronić swojego faceta. Ja jej wierzę.

A ja cały czas próbuję sobie wyobrazić życie w więzieniu. I nie potrafię.

Myślę, że nikt, kto tego nie przeżył, nie jest w stanie sobie tego wyobrazić.

'Spotykałyśmy się w kilkadziesiąt osób na świetlicy i rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym'(Fot. Shutterstock.com)

Najgorsze są dni czy noce? Chciałam głupie pytanie zadać, że może weekendy, ale przecież w więzieniu każdy dzień jest taki sam…

Weekendy są najgorsze! W tygodniu wychowawca chodzi po celach, pogada chociaż pięć minut. A w weekend nie ma nikogo. Na nic się nie czeka.

Mama przyjeżdżała do pani?

Kiedy tylko mogła, czyli dwa razy w miesiącu. Płakała i mnie przepraszała, że to wszystko jej wina. Wydała kilkadziesiąt tysięcy na prawników, żeby wcześniej mnie wyciągnąć. Ale się nie udało.

Dzwoniła pani do domu?

Codziennie. Telefony są na podsłuchu i oddziałowa się ze mnie śmiała, bo prosiłam: "Włącz głośnomówiący i przyłóż psu do ucha". Wychowałam się ze zwierzętami: większość czasu spędzałam w towarzystwie naszych psów, kotów i papugi. Kocham wszystkie zwierzęta, dlatego skończyłam technikum weterynaryjne.

Odliczała pani dni do wyjścia?

Codziennie wieczorem skreślałam w zeszycie, ile mi zostało.

I marzyła pani, że co zrobi po wyjściu?

Pierwsze co, to chciałam się wykąpać, najeść i wyspać!

Bo w więzieniu kąpiele są wspólne? Prysznic koło prysznica?

Właśnie. I tylko siedem minut leci woda. Dla mnie to było poniżające, ta wspólna kąpiel. Tak samo jak kontrole.

Jakie kontrole?

Jak był kipisz, to brali nas też na tzw. kontrolę osobistą. Musiałyśmy się rozbierać całkowicie do naga i kucać, kaszleć. W ten sposób sprawdzano, czy nic nam nie wypadnie z żadnego otworu. Siedziały na przykład trzy panie oddziałowe i potrafiły się śmiać: "Weź podnieś sobie cycki, bo ci opadają". Okropne.

Okropne. Na pewno doskonale pani pamięta dzień, kiedy kraty się przed panią otworzyły.

Wszystkie swoje rzeczy wyrzuciłam do kosza. A w domu nie mogłam się doszorować. Wypuszczałam wodę z wanny i nalewałam nową. Smród więzienia chodzi za człowiekiem. Trudno to zmyć.

Płakała pani w tej wannie?

Nie. To już była radość! Nie mogłam się doczekać, aż się przebiorę w świeże ciuchy i wyjdę z domu.

I dokąd pani poszła?

Do sklepu. Kupiłam zimną colę w puszce.

Ulżyło mi, że nie alkohol.

Nie, alkohol już nie. Nigdy nie powtórzę tamtych błędów.

Ile lat minęło od dnia, w którym wyszła pani na wolność?

Prawie dwa. Ale ciągle mi się to wszystko śni. Budzę się w nocy i upewniam, czy jestem w domu. Dotykam ścian, bo w więzieniu one są pomalowane farbą olejną, która jest śliska. Często się budzę z krzykiem.

Nie dziwię się.

W więzieniu, jak się wychodzi z celi, trzeba stanąć twarzą do ściany. Kiedyś, już na wolności, wyszłam z gabinetu od lekarza i tak stanęłam na korytarzu. Albo się rano zrywam o 6.15 i w amoku ścielę łóżko. Jakby miał być apel.

Czy pani ma wsparcie psychologiczne?

Mieszkam w bardzo małej miejscowości i nie mam takiej możliwości.

Czy w tej małej miejscowości wszyscy wiedzą, że była pani w więzieniu?

Praktycznie nikt nie wie. Rodzice mówili, że jestem za granicą.

Jak dziś wygląda pani życie? Pracuje pani jako technik weterynaryjny?

Tylko dorywczo, jak jestem potrzebna do asysty przy zabiegach, bo jestem na macierzyńskim. Związałam się z przyjacielem z dzieciństwa i pół roku temu urodziłam córeczkę.

Kiedy pani mówi o dziecku, to momentalnie zmienia się pani głos!

Kocham ją najbardziej na świecie. Chcę, żeby miała lepsze dzieciństwo, niż ja miałam. Żeby nigdy nie musiała płakać po kątach i prosić o uwagę.

Najnowsze wiadomości, poruszające historie, ciekawi ludzie - to wszystko znajdziesz na Gazeta.pl

*Imię zostało zmienione.

Anna Kalita. Absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim, dziennikarka. Współpracowała m.in. z "Gazetą Wyborczą" Wrocław, "Dziennikiem Polska-Europa-Świat" i "Dziennikiem Gazetą Prawną" oraz "UWAGĄ!" TVN. W 2016 r. nominowana do Grand Press w kategorii dziennikarstwo śledcze za materiał "Tu nie ma sprawiedliwości", o krzywdzie chorych na alzheimera podopiecznych domu opieki, a w 2019 r. do Nagrody im. Teresy Torańskiej za teksty o handlu noworodkami w PRL. Kontakt do autorki: anna.kalita@agora.pl.