"Brat Ignacy". Seryjny zabójca z Krakowa - Wiadomości

Obok zwłok leżących na podłodze znajdowała się oparta o ścianę zakrwawiona noga od domowego stołu. Taki widok po wejściu do mieszkania zobaczyła Katarzyna G.* Kobieta chwilę wcześniej wróciła ze służbowego wyjazdu do Gdańska. Była umówiona, że po powrocie przyjedzie do domu swojej mamy.

Kobiety dzień wcześniej rozmawiały przez telefon. Stefania K. powiedziała córce, że nieznajomy mężczyzna ma przyjść, naprawić jej radio. Kobieta ostrzegła mamę, która miała 83 lata, aby ta nikogo nie wpuszczała.

W rozmowie z przybyłymi na miejsce policjantami córka opowiedziała, że starsza pani od dwóch tygodni odbierała głuche telefony. Sąsiedzi wiedzieli także, że kobieta trzyma w mieszkaniu sporą sumę pieniędzy. Jak ustalili śledczy, było to tysiąc dolarów i ok. trzech tysięcy złotych.

Katarzyna G. w rozmowie z policjantami zwróciła uwagę na drzwi wejściowe. - Były zatrzaśnięte, ale nie były zamknięte na klucz. Na drzwiach nie było widać śladów włamania - zeznała.

Foto: Dawid Serafin / OnetWnętrze kamienicy na krakowskim Kazimierzu

Nieznajomy na balkonie

Śledczy przystąpili do oględzin miejsca zbrodni. Jednak w tamtym czasie nie mieli nikogo podejrzanego. Wszystko wskazywało na to, że zbrodni dokonano na tle rabunkowym, a to oznaczało, że sprawcą mógł być każdy, kto w tamtym czasie znajdował się w okolicy miejsca zbrodni.

Początkowe rozmowy z sąsiadami zamordowanej nie przyniosły żadnego rezultatu. Podobnie jak oględziny miejsca zbrodni. Co prawda zabezpieczono na miejscu ślady męskich butów, jednak nie posunęło to śledczych do przodu.

Przełomowe okazały się zeznania Barbary C. To kobieta mieszkająca w sąsiedniej kamienicy. Kobieta w dniu zabójstwa Stefani K. paliła papierosa przy jednym z okien swojego mieszkania. Spostrzegła, że starsza pani rozmawia z młodym mężczyzną na balkonie. Kobieta - jak wynika z zeznań świadka - była spokojna, uśmiechnięta oraz śmiała się podczas rozmowy. Opisała ona także postać, która towarzyszyła starszej pani. To mężczyzna w wieku 25-27 lat, wysoki blondyn o owalnej twarzy. Barbara C. nie słyszała, o czym rozmawiali.

Podobnego mężczyznę widziała inna sąsiadka, który w dniu zabójstwa miał wychodzić z kamienicy.

Kolejny atak

Tymczasem 3 września 2000 r. w kamienicy niedaleko al. 29 Listopada w Krakowie Janusz R. znalazł ciało swojej mamy. Dagmara R., która miała 79 lat, zginęła od uderzeń ciężkim przedmiotem w głowę.

Jedna z sąsiadek zeznała, że Dagmara R. była także właścicielką niewielkiego pokoju znajdującego się na poddaszu kamienicy. Od kilkunastu miesięcy wynajmowała go studentom. Syn ofiary o tym, że jego mama tak dorabia sobie do emerytury, dowiedział się kilkanaście tygodni przed jej zabójstwem. Wcześniej starsza pani ukrywała ten fakt przed bliskimi.

Foto: Dawid Serafin / OnetKazimierz

Uwagę policjantów zwróciły natomiast zeznania wnuka. Opowiedział śledczym, że przed rokiem jego babcia miała problemy z jednym z wynajmujących. Ten nie płacił czynszu i zachowywał się bardzo arogancko. Wnuk na prośbę babci wymontował stary zamek i zamontował nowy, tak aby uniemożliwić wejście do środka niesfornemu lokatorowi. Jego rzeczy zostały wystawione w kartonowych pudłach przed drzwi. Ten jednak nigdy więcej nie pojawił się w kamienicy.

W zeznaniach drugiego z synów możemy przeczytać, że jego mama była osobą nieufną i nie wpuszczała obcych do mieszkania. Miała też w zwyczaju zamykać drzwi do mieszkania.

Tajemnicze karteczki

Śledczy postanowili przeszukać mieszkanie zamordowanej Dagmary R. W pomieszczeniu był spory bałagan. Okazało się, że kobieta zbierała makulaturę, gazety, puste reklamówki i małe karteczki z zapiskami.

Kilkugodzinne przeszukanie nie przyniosło żadnych rezultatów. Dopiero po tym czasie udało się w mieszkaniu Dagmary R. znaleźć niewielką karteczkę. Ktoś odręcznie zanotował na niej: "Będę później. Piotr K.".

Z kolei w mieszkaniu Stefani K. zamordowanej kilka dni wcześniej na Kazimierzu śledczy znaleźli kartkę z napisem "Piotr K." oraz z datą jego urodzenia i miejscem zamieszkania.

Próba zabójstwa księdza

Policjanci uznali, że za tymi dwoma zabójstwami może stać właśnie Piotr K. Pytanie, gdzie go szukać, pozostawało w tamtym momencie bez odpowiedzi.

Tymczasem 6 września 2000 r. do policjantów z Krakowa dotarła informacja, że funkcjonariusze z jednego ze świętokrzyskich komisariatów zatrzymali Piotra K.

Jak wynikało z treści komunikatu, 6 września w godzinach porannych mężczyzna zapukał do drzwi plebanii. Powiedział księdzu, że jego krewna jest umierająca i potrzebne jest ostatnie namaszczenie. Duchowny otworzył drzwi i w tym momencie nastąpił atak. Piotr K. wyciągnął broń, jednak księdzu udało mu się ją wytrącić. Wtedy mężczyzna zaczął uderzać go twardym przedmiotem po głowie, po czym uciekł.

Duchowny o wszystkim zawiadomił policjantów. Napastnik został zatrzymany tego samego dnia. Miał przy sobie jednego dolara i 80 zł.

Kim był Piotr K.?

Piotr K. pochodził z Bytomia. Jako młody chłopak po szkole średniej chciał zostać księdzem. Najpierw przez rok próbował swoich sił w zakonie, a potem w seminarium duchownym. Bezskutecznie.

Po tym, jak Piotrowi K. nie udało się skończyć seminarium, wrócił na chwilę do rodzinnego domu. Wiosną 1999 r. przyjechał do Krakowa. W październiku rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. W tym samym miesiącu poznał dziewczynę. Rozstali się w grudniu 1999 r. Okazało się, że pracuje ona w agencji towarzyskiej. Piotr K. po nieudanej próbie samobójczej wrócił w rodzinne strony.

Podczas swojego pierwszego pobytu pod Wawelem Piotr K. mieszkał u obu zamordowanych kobiet.

W sierpniu 2000 r. z kasy jednego z supermarketów w Bytomiu ukradł 7 tys. zł i wyjechał do Krakowa. Ukradzione pieniądze szybko wydał na hotele i dziewczyny. Tuż po przyjeździe do Krakowa poznał Annę L., która pracowała w jednej z agencji towarzyskich.

Chciał z nią pojechać na wakacje do Hiszpanii, na to potrzebował jednak pieniędzy.

Tymczasem z opinii sądowo-psychiatrycznej dowiadujemy się, że Piotr K. był osobą o ponadprzeciętnej inteligencji, jednak niedorozwiniętej emocjonalnie i społecznie.

Z zeznań jego ojca: Niekiedy opierał się o ścianę, z ust i nosa ciekła mu ślina, zachowywał się dziwnie, jego ciało stawało się bezwładne.

"Nie dbam specjalnie o swój los"

Tuż po zatrzymaniu śledczy przesłuchali Piotra K. Przyznał się do obu zabójstw.

- Pani Stefania, upadając, wydała cichy jęk i leżała, ciężko dysząc. Przerażony nad nią stałem dłuższą chwilę. Pierwszy raz w życiu byłem świadkiem, a zarazem sprawcą takiej sytuacji i widząc cierpiącego człowieka, nie wiedziałem, jak zareagować. Przez dłuższą chwilę się wahałem, ale pamiętam, że zadawałem kolejne ciosy - powiedział śledczym Piotr K. Wiemy to z akt sprawy.

Foto: Dawid Serafin / OnetSąd Okręgowy w Krakowie

14 maja 2001 r. przed Sądem Okręgowym w Krakowie rozpoczął się proces Piotra K. Mężczyzna nie chciał obrońcy, ponieważ uważał, że nie zasługuje na obronę.

W jednym z listów, znajdujących się w aktach sprawy, możemy przeczytać: "Moja odpowiedzialność nie kończy się wraz ze sprawiedliwością sądów powszechnych i kiedyś na Sądzie Ostatecznym stanę z wyższym Absolutnym Sędzią oraz osobami pokrzywdzonymi. Nie wiem, czy wtedy będę miał prawo głosu i miał do powiedzenia coś na swoją obronę. Wtedy słowa żałuję i proszę o wybaczenie, mogą nie wystarczyć na zasłużenie na swoisty akt łaski i odpuszczenie win".

* Imiona zostały zmienione.

Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@redakcjaonet.pl