Andrzej Grabowski: Do pewnego momentu nie znosiłem Kiepskich

Zaczęło się od spotkania we Wrocławiu z Okiłem Khamidowem, reżyserem tadżyckiego pochodzenia, facetem po moskiewskiej szkole filmowej, który nie wiedział wtedy jeszcze, że przez następne siedem lat będzie dowodził ekipą filmową ponad trzystu odcinków Kiepskich. Praktycznie w ciemno i bez żadnego castingu zaakceptował mnie jako przyszłego - uwaga - Ludwika Kiepskiego. Wymieniliśmy uściski dłoni, dostałem kopertę ze scenariuszami trzech pierwszych odcinków i umówiliśmy się na nagrania za kilka dni.*

Kiedy po powrocie do Krakowa przeczytałem scenariusz pierwszego odcinka, zrobiło mi się trochę niedobrze. Ale cóż, zawsze sobie w takich sytuacjach powtarzam, że gram różne role, bo to mój zawód, nie hobby. Pieniądze z tego maleńkie, ale zawsze. Poza tym byłem przekonany, że taki serial nie może chwycić i z pewnością zniknie z anteny, zanim się pojawi - tyle z tego będzie.

REKLAMA

Zgodnie z umową po paru dniach pojechałem na Dolny Śląsk. Producenci poprosili mnie, żebym przywiózł ze sobą na nagrania stare fotografie rodzinne, które wzbogaciłyby scenografię. Niestety, nie jestem typem chomika archiwizującego swoją przeszłość i w ogóle zdjęcia się mnie nie trzymają. Sam nie robię, a jak już mam, to komuś oddam. Wygrzebałem jednak portret ze sztuki Zofii Kossak-Szczuckiej pt. Gość oczekiwany, na którym wyglądam jak swój dziadek. Mam przedziałek na środku głowy, poważne wąsiska i zdobiony krawat pod białym kołnierzykiem - dziewiętnastowieczny właściciel manufaktury jak malowany. Portret ten do dzisiaj wisi w salonie Kiepskich.

Pierwszego dnia na planie stanąłem sobie obok tego mojego "przodka" i pomyślałem: ciekawe, jak by ten mój dziadek miał na imię? I przyszło mi do głowy, że mógłby się nazywać Ferdynand Kiepski! Dlaczego nie? I dlaczego ja nie mam mieć na imię Ferdynand - tylko Ludwik? Co to w ogóle za imię, Ludwik? A Ferdynand Kiepski - to coś znaczy! Był przecież arcyksiążę Ferdynand I oraz wymyślony przez Ludwika Kerna pies, który bardzo chciał zostać człowiekiem - Ferdynand Wspaniały.

Do dziś z sentymentem wspominam czołówkę serialu animowanego na podstawie książki Kerna - czytał ją Edward Dziewoński.

Andrzej Grabowski jako Ferdek Kiepski na planie serialu 'Świat według Kiepskich' (fot. Dominik Dziecinny / Agencja Gazeta)

(...)

Pamiętam, jak po pierwszych zdjęciach szedłem z Darkiem Gnatowskim, czyli serialowym Boczkiem, przez wrocławski rynek.

- Zobaczysz, Andrzej, za parę miesięcy będą nas tu zaczepiać.

- Coś ty, zwariował?

- Zobaczysz.

Tymczasem dzień po emisji trzeciego, pilotażowego odcinka Kiepskich Polsat bez wahania zlecił następne dziesięć, a w trakcie ich realizacji pojawiło się zamówienie na kolejne trzydzieści. Później rok w rok kręciliśmy po kilkadziesiąt odcinków serialu. Aktorzy pozwalniali się z teatrów i poświęcili swoje życie zawodowe tylko temu serialowi.

W pewnym momencie jego oglądalność doszła do 8 milionow widzów. W 2001 roku Tomek Kurzewski, twórca marki ATM i człowiek, który ma łeb do interesów, przeniósł produkcję do nowo wybudowanego studia filmowego w Bielanach Wrocławskich. Układ mieszkania rodziny Kiepskich w nowym miejscu został precyzyjnie odwzorowany, łącznie z tapetami, futrynami, meblami, dywanami i wszystkimi bibelotami. "Świętej pamięci dziadek Ferdynand" zawisł dokładnie w tym samym miejscu. Wprawne oko znajdzie tylko jedną różnicę pomiędzy kamienicą na Podwalu a studiem - jest nią szerokość korytarza. W studiu został on poszerzony, co bardzo ułatwiło pracę operatorom. Dziś ATM ma kilka studiów filmowych w Polsce. W jednym z nich, na Wale Miedzeszyńskim w Warszawie, nagrywamy kolejne edycje Tańca z gwiazdami.

Po kilku miesiącach spełniła się przepowiednia Darka, a dla mnie zaczęło się przekleństwo. Bywało, że kiedy przyjeżdżałem do jakiegoś miasta, żeby zagrać swój program kabaretowy, to ustawiały się dosłownie komitety powitalne - oczywiście na cześć Ferdka!

Pamiętam, jak w Łodzi, już po występie, musiałem uciekać ze sceny w eskorcie ochrony. Przemknąłem do jakiegoś pomieszczenia, gdzie panowie ukrywali mnie dobre pół godziny. Siedziałem sam na taborecie w półmroku i tylko współczułem Beatlesom i Stonesom. Ludzie ciągle się dobijali i nie mieli zamiaru odejść. Wreszcie ktoś podstawił mój samochód pod drzwi na zapleczu, dał mi kluczyki i powiedział: "Uciekaj!". Pobiegłem w te pędy, ale rozweselony tłum rzucił się za mną. Pomachałem im tylko na do widzenia, wskoczyłem niczym Bruce Willis w Szklanej pułapce do auta i ruszyłem przed siebie. Dwóch zdesperowanych fanów uczepiło się klamek. Szaleństwo jakieś! Autentycznie zacząłem się bać. Całe szczęście nie pourywali klamek, ale było mi głupio, bo widziałem w lusterkach, jak od nich odpadali - zjawisko dla mnie zupełnie nowe, dziwne i niezrozumiałe.

Andrzej Grabowski podczas próby medialnej spektaklu 'Kariera Artura Ui' (fot. Adrianna Bochenek / Agencja Gazeta)

Innym razem, w Gorlicach, po moim występie na scenę wszedł znany zespół - gwiazda wieczoru - a ja, opuszczając imprezę, musiałem przejechać autem prawie pod sceną. Kiedy tłum mnie zobaczył, zespół kompletnie przestał się liczyć. Publika zbiegła się wokół mojego wozu, byleby dotknąć choć karoserii - jakby to miało zapewnić szczęście na przyszłe lata. Czułem się niemal jak papież. Ale na szczęście to mija. Nowe gwiazdy wypierają stare o wiele szybciej, niż te stare mogłyby się spodziewać. Obecnie coraz rzadziej zdarza mi się słyszeć za plecami: "Ty, Ferdek! Kurna! Chono na browara!".

Do pewnego momentu nie znosiłem Kiepskich, bo ciągle nie byłem przekonany, czy widzowie odbierają nasz serial tak, jak byśmy chcieli. Czyli żeby dostrzegli tę nadgłupotę wynurzającą się z głupoty, która jest tutaj tylko środkiem wyrazu, a nie szczytem możliwości naszego dowcipu. Dowodem tego niezrozumienia była okropna i niesprawiedliwa reakcja mojego środowiska na Świat według Kiepskich. Pamiętam telefon od Izy Cywińskiej.

- Andrzej! Rany boskie, w jakim ty gównie grasz! Co ty robisz?

Andrzej Grabowski: Do pewnego momentu nie znosiłem Kiepskich

- Iza, ja jestem tylko aktorem. Daj mi jakąś ambitną rolę, bardzo chętnie zagram. Znasz mnie.

- Bycie aktorem do czegoś zobowiązuje, a tu.

- Iza, a w ogóle obejrzałaś cały odcinek Kiepskich?

- Skąd! Nawet nie zamierzam. Oglądałam trzy minuty. Wystarczy na zawsze.

- To może spróbuj obejrzeć, może w to wejdziesz?

Myślę, że trzeba zobaczyć kilka odcinków, żeby zrozumieć, że ta głupota nie jest tam przypadkowa. To serial i dla ambitnych, i nieambitnych. Jednym wystarczą jajca z powodu kopa w cztery litery, drudzy widzą w nim absurdalną ironię i lusterko, w którym dobitnie odbijają się cechy Polaków.

(...)

W 2005 roku, kiedy serial ma na koncie ponad dwieście odcinków i nadal osiąga świetne wyniki oglądalności, na stanowisko osoby odpowiadającej za ramówkę Polsatu wchodzi świętej pamięci Waldemar Dziki i decyduje o zdjęciu Kiepskich z anteny, bo są mało ambitni. Po roku przerwy, kiedy na antenie regularnie emitowano tylko powtórki serialu, okazało się, że zgodnie z teorią Ferdka "prawa handlu są bezprawne"

Andrzej Grabowski w 2012 roku (fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta)

- ATM dostało zlecenie na wyprodukowanie czterdziestu nowych odcinków. Tymczasem Polsat, chcąc się dowiedzieć, kto faktycznie ogląda Kiepskich, zlecił badania rynku. Okazało się, że dość dużą widownię stanowią osoby z wyższym wykształceniem. Bardzo się ucieszyłem i mój stosunek do Kiepskich zaczął się zmieniać. Może jest tak, jak mówił mi kiedyś Skiba - ludzie z niższej warstwy społecznej nie chcą oglądać patologii i wstydzą się tego, co mają na co dzień. Wolą seriale typu Dynastia czy Moda na sukces, ponieważ chcą bajek o pałacach, bogaczach i ich problemach miłosnych. Chcą zobaczyć, jak ona nieszczęśliwa płacze, siedząc na milionach, a on ją zdradza z pokojówką czy inną niewolnicą. A Ferdek ma jednak swój narodowy honor. Jeżeli się obraża, to mówi: "Panie Paździoch, pan jesteś gnida, pan jesteś padalec, pan dobrze o tym wiesz!".

Po kilku latach nawet Iza Cywińska, będąc gdzieś na wakacjach, obejrzała kilka odcinków Kiepskich i powiedziała mi, że to jednak fantastyczny serial, lepszy od kina moralnego niepokoju.

(...)

Scen poszczególnych odcinków nigdy nie nagrywamy chronologicznie, robimy to obiektami. Kiedy wchodzimy do kuchni, to skręcamy wszystkie sceny kuchenne, a potem przenosimy się do pokoju, na korytarz itd. Bez trudu pamiętałem konteksty wszystkich sytuacji, kiedy mieliśmy wyprodukować pierwsze trzy odcinki. Teraz mam do nagrania siedemnaście scen w kuchni i gdy po raz szósty jem kaszankę, to mimo że smaczna, już nie mogę na nią patrzeć, a reżyser krzyczy: "Andrzej, pochłaniaj z apetytem!", poza tym muszę jeszcze pamiętać, czy akurat jestem poirytowany, wesoły, czy może wystraszony - wszystko to jest ogromnie wyczerpujące.

Psychicznie człowiek odlatuje. Do tego przecież trzeba się totalnie otworzyć, schować wstyd i przestać robić z siebie durnia, udając, że nie jest się durniem. Oglądałem takie sitcomy, gdzie aktor grał durnia, ale cały czas "mrugał okiem" do widza, że on tylko tak udaje, przecież normalnie jest bardzo inteligentny. To nie może tak wyglądać - ludzie szybko się połapią, że coś jest nie tak. Na szczęście ja nie uczę się tekstu. Czytam sobie przed sceną i gram. Tylko w nowych filmach muszę się trochę pouczyć - choć też nie zawsze.

Aktor na deskach Teatru Lalek we Wrocławiu podczas festiwalu 'Pan Tadeusz Live' (fot. Maciej Świerczyński / Agencja Gazeta)

W Kiepskich jest mi o wiele łatwiej, ponieważ ten niegramatyczny język Ferdka, przekręcanie słów również wymyśliłem ja. Stworzyłem postać, która już sama gra. Wymagało to jednak kilku lat pracy. A spotykam się czasem z komentarzami, że zrobienie takiego jajcarskiego serialu to czysta przyjemność. "Ty masz dobrze! Powygłupiacie się trochę, piwa się napijesz, najesz się tych kiszek. Żreć nie umierać!" - piszą rozbawieni internauci.

W ogóle odnoszę wrażenie, że ci, którzy znają mnie jedynie z serialu Świat według Kiepskich, myślą, że ja mieszkam na ulicy Ćwiartki 3/4 we Wrocławiu, jestem bezrobotny i piję wódkę lub browary na okrągło. Kiedy widzą mnie za kierownicą, to się dziwią, dlaczego pijany jadę samochodem - takie pomieszanie z poplątaniem. Oczywiście potrafię to jakoś okiełznać w swojej głowie i myślę o tym w kategoriach komplementu. Jeżeli o aktorze mówią, że to prawdziwa postać, a nie aktor, to znaczy, że zagrał idealnie.

W ostatnim czasie serial kręcimy krótszymi seriami niż kiedyś, po pięć, góra sześć dni, ale i tak w mojej głowie dzieje się coś, co dotyka wiele osób z tej branży. Cały dzień obracam się jednak na planie, wokół mnie dziesiątki ludzi pracują po to, żebym mógł jak najlepiej zagrać: "Panie Andrzeju, zapraszam, poprawimy makijaż". "Podłóżcie mu poduszkę pod plecy". "Andrzej, a może to, tamto.". I zawożą mnie w końcu do hotelu. I jestem sam. Cisza. Nie wiadomo, co robić. Wtedy przychodzą myśli depresyjne. Po co to wszystko? Przecież ja żyję w jakimś złudnym świecie, a ten prawdziwy jest okropny. Jestem w jakimś hotelu, większość życia spędzam w hotelach! Mam tego dosyć. Jutro znowu muszę wstać i zagrać te wszystkie sceny. I z jednej strony się cieszę, już bym chciał wstać i wynieść się z tego pokoju, ale z drugiej - chcę od wszystkiego odpocząć. Muszę odpocząć. Może coś przeczytam, ale jak czytać, kiedy w głowie mam cały czas głos Ferdka? Czasem zejdę do restauracji. Tam czasem ktoś przyjdzie i do czegoś namówi.

*Fragmenty książki "Jestem jak motyl" autorstwa Andrzeja Grabowskiego, Pawła Łęczuka i Jakuba Jabłonki

KSIĄŻKA DO KUPIENIA W FORMIE EBOOKA LUB PAPIEROWEJ

Książka 'Jestem jak motyl' autorstwa Andrzeja Grabowskiego, Pawła Łęczuka i Jakuba Jabłonki (fot. Materiały prasowe)