Przepadli jak kamień w wodę

Gdy po Wielkanocy Bogdańscy nie dawali znaków życia, krewni zaniepokoili się. Ani pan domu, Krzysztof Bogdański, ani pani domu, Bożena, do nikogo nie telefonowali i nie odbierali telefonów. Milczały także telefony dzieci – Małgosi i Kuby. Były wyłączone. Babcia (emerytka po udarze, z częściowo porażoną twarzą) też do nikogo nie dzwoniła. Piętrowy dom Bogdańskich w Starowej Górze stał zamknięty na amen. Był kwiecień 2003 roku.

Pierwsza przyjechała tu siostra Bożeny. Długo tkwiła przy furtce, dzwoniąc i nawołując domowników. Wszystko na nic. Po trzeciej wizycie przy zamkniętej furtce siostra obdzwoniła wszystkich znajomych Bogdańskich. Także bez rezultatu. Kilka dni później przerwała poszukiwania na własną rękę; pojechała do komisariatu policji w Rzgowie. Była roztrzęsiona, chaotycznie opowiadała o dziwnych zdarzeniach u Bogdańskich. Z początku dyżurny komisariatu nie chciał dać wiary, że nagle zniknęła cała pięcioosobowa rodzina. Bo niby co, zapadła się pod ziemię?

Mimo to policjanci pojechali na ulicę Parterową. Brama i furtka były zamknięte. Zanim weszli na podwórze, spytali sąsiadów, kiedy ostatni raz widzieli Bogdańskich. „Parę tygodni temu. Przed świętami” – padała zgodna odpowiedź. Potem nic szczególnego się tutaj nie działo. Policjanci obeszli dom, przez okna na parterze zajrzeli do środka. Niczego podejrzanego nie zauważyli. Garaż i pomieszczenia za domem też były zamknięte. Szyby w oknach - całe.

Co tu się stało?

Nazajutrz ekipa dochodzeniowo-śledcza łódzkiej policji sforsowała zamki w bramie i drzwiach domu Bogdańskich. Nowy dom przy wąziutkiej ulicy Parterowej wyglądał tak, jakby domownicy przed chwilą z niego wyszli i zaraz mieli wrócić. Przy drzwiach leżały kapcie. W pokojach panował wzorowy porządek. Ubrania dorosłych i dzieci były wyprane, wyprasowane, ułożone na półkach w szafach. Tak samo bielizna. Łóżka zasłano. W oknach wisiały czyściutkie firanki i zasłonki - uprane przed świętami. Na komodzie stał wielkanocny stroik.

W kuchni suszyły się umyte naczynia i sztućce – pięć zestawów. Stół był wysprzątany. Na półkach lodówki leżały serki, szynka, spory kawałek kiełbasy, jajka, śmietana, kartony z mlekiem i sokiem.

Szkolne torby 16-letniej Gosi (najlepszej uczennicy w klasie) i 12-letniego Kuby (także dobrego ucznia) wisiały w przedpokoju. Były w nich zeszyty, podręczniki i przybory. W bocznych kieszeniach toreb policjanci znaleźli szkolne legitymacje. Pod elektrycznym gniazdkiem leżały ładowarki do telefonów komórkowych. Ładowarka Kuby była wetknięta w gniazdko.

W pokoju chłopca znaleziono fiolkę z lekami. Kuba, który cierpiał na astmę, codziennie łykał jedną tabletkę. Bardzo tego pilnował. Drugiej fiolki nie miał. W pokoju Małgosi śledczy znaleźli notes z numerami telefonów do koleżanek. Zadzwonili. Po godzinie było wiadomo, że Małgosia od dawna nie telefonowała do nikogo.

W sypialni Bożeny Bogdańskiej kłuł w oczy przewieszony przez oparcie krzesła nowy sweter pani domu. Tak jakby właścicielka tego swetra szykowała się do wyjścia… „W domu brakowało tylko piżamy wnuka. Poza tym wszystko jest na swoim miejscu” – zeznała Maria Kuśmider, matka zaginionej Bożeny Bogdańskiej.

Z łazienki nikt nie wyniósł pasty i szczoteczek do zębów. Pięć szczoteczek tkwiło w kubkach – każda w swoim. Gospodarz domu nie zabrał przyborów do golenia, a gospodyni – kosmetyków i suszarki do włosów. Walizki i podróżne torby Bogdańskich stały tam, gdzie zwykle – gotowe do spakowania w kolejną podróż.

Policyjna ekipa nie natrafiła ani na ślady włamania, ani na ślady przemocy. Wszystkie szyby w oknach były całe, nikt nie wyważał nawet drzwi do komórki. Zauważyła natomiast, że w domu brakuje dowodów osobistych, praw jazdy i paszportów dwojga dorosłych (babcia nie miała paszportu).

Z dwóch domowych i czterech firmowych komputerów ktoś wyjął i zabrał twarde dyski. Policja nie mogła ustalić, jakie strony internetowe oglądali Bogdańscy.Jak kamień w wodę – bezradnie rozłożyli ręce śledczy.

Gdzie oni są?

Dochodzenie rozpoczęto od zbierania informacji o zaginionych i ewentualnych miejscach ich pobytu. Najpierw śledczy szukali blisko: w Łodzi, Rzgowie, Tuszynie i Pabianicach, gdzie Bogdańscy mieli znajomych i gdzie Krzysztof – właściciel firmy elektronicznej, prowadził interesy albo robił zakupy. Sprawdzili, w których sklepach i bankomatach Bogdańscy korzystali z kart płatniczych i kredytowych. Ale nic to nie dało.

Śledczy dowiedzieli się jedynie, że przed Wielkanocą Bożena Bogdańska wybierała się do Wrocławia na parodniowe szkolenie z prowadzenia biura turystycznego. Dwie jej znajome wiedziały, że Bożena, która już odchowała dzieci, zamierza wrócić do pracy w turystyce zagranicznej. Tak przynajmniej twierdziła jedna z koleżanek zaginionej. Bogdańska miała jej powiedzieć także to, że do Wrocławia zabierze dzieci – Małgosię i Kubę, by pokazać im piękny Dolny Śląsk. Ale walizek z ubraniami żadne z domu nie zabrało.

O podróży na Dolny Śląsk wspominał też Krzysztof. Przed Wielkanocą Bogdański przeprosił teściów, że nie przyjadą do nich na świąteczne śniadanie – jak to robili zazwyczaj. To dlatego, że w Wielką Sobotę pojedzie samochodem do Wrocławia - do żony i dzieci. Stamtąd rodzina wybierze się w góry, gdzie na święta ma zarezerwowane pokoje w pensjonacie. Ale Krzysztof też nie spakował podróżnej torby…

Zanim zniknął, telefonował do najlepszej koleżanki córki. Usprawiedliwiał Gosię. Mówił, że dziś córka nie przyjdzie na basen i lekcję angielskiego, bo wyjeżdża z rodzicami do Niemiec. Teściowi Krzysztof szepnął, że z Dolnego Śląska chce wyskoczyć do Niemiec – do mieszkających tam krewnych. Bogdańscy lubili podróżować, zwłaszcza w góry. Rodzinne wypady organizowali kilka razy w roku. Policjanci sprawdzili wszystkie hotele, pensjonaty, schroniska i kwatery na Dolnym Śląsku. W żadnym z tych miejsc Bogdańscy się nie zatrzymali.

Policjanci dotarli też do krewnych Bogdańskich w Niemczech. Ale i stamtąd nie mieli dobrych wieści. Krewni nie zaprosili Bogdańskich. Nie wiedzieli nawet, że Krzysztof z rodziną wybiera się do nich. W poszukiwaniach rodziny za zachodnią granicą Polski brali udział niemieccy policjanci i oficer łącznikowy przy polskiej ambasadzie w Berlinie. Wszystko to na nic. Po miesiącach mozolnych poszukiwań nie natrafiono na choćby drobny ślad pięciorga zaginionych.

Przepadli jak kamień w wodę

Uciekli z długami?

Możliwe, że Bogdańscy wyjechali z Polski, zaszyli się gdzieś w świecie i odcięli od przeszłości – taką hipotezę postawili śledczy. Powodem ucieczki rodziny mogły być długi. W kilku bankach Bogdańscy zaciągnęli kredyty - ponad 400 tysięcy zł. Ostatnio mieli kłopoty ze spłacaniem rat. Krzysztof, który od lat grał na giełdzie papierów wartościowych, ostatnio miał pecha i sporo stracił. „Kilkanaście dni przed zaginięciem Bożena szukała pieniędzy” – zeznała siostra zaginionej. „Dzwoniła po znajomych, o pożyczkę zwróciła się też do mnie”.

Jeśli pięcioosobowa rodzina wyjechała z Polski, by rozpocząć nowe życie daleko stąd, to należało sprawdzić, dokąd uciekła. Policja ustaliła wkrótce, że Bogdańscy nie wylecieli z kraju samolotem, nie wypłynęli statkiem lub promem i nie przekroczyli granicy samochodem. Z pomocą Interpolu sprawdzono, że w żadnym państwie świata Bogdańscy nie starali się o wizy wjazdowe. W USA na pewno nie dostali „zielonej karty”.

Czy mogli wyjechać z fałszywymi paszportami? Raczej nie. Ani Krzysztof, ani Bożena nie wiedzieli, jak skontaktować się z fałszerzami dokumentów i ile trzeba zapłacić za trzy podrobione paszporty.

Na przygotowania do ucieczki z Polski wskazywał pamiętnik znaleziony w biurku szesnastoletniej Gosi. Córka Bogdańskich napisała w nim, że pewnego dnia tata „przeszedł już granicę”. Czy po to, by szykować rodzinie miejsce ukrycia się?

Zamordowani?

Śledczy nie mogli wykluczyć, że Bogdańscy zostali zamordowani - cała rodzina. Takie zbrodnie zdarzyły się już w Polsce, głównie na tle zemsty, porachunków lub bezwzględnej walki o milionowe zyski. Ofiarami zbiorowych morderstw padały już rodziny przedsiębiorców, którzy nie spłacali pożyczek gangsterom albo nie chcieli wycofać się z intratnych interesów. Krzysztof Bogdański prowadził firmę, miał kilkaset tysięcy złotych niespłaconych pożyczek, a więc… Jeśli jednak była to zbrodnia, to gdzie zbrodniarze ukryli ciała pięciorga Bogdańskich?

Ekipa śledcza sprowadziła do Starowej Góry kamery termowizyjne i sondy. Kazała przekopać działkę wokół domu zaginionych. Z pomocą ultrafioletowych lamp szukano śladów krwi w mieszkaniu, piwnicy, na strychu, w garażu i budynkach gospodarczych. Z Łodzi i Pabianic sprowadzono policyjne psy tropiące - szkolone w poszukiwaniu zwłok. Psy obwąchały rozległe tereny wokół działki zaginionej rodziny, także las, przydrożne rowy, zarośla, bagna. Zwłok nie znalazły.

W śledztwie ustalono natomiast, że tuż przed zniknięciem Krzysztof Bogdański sprzedał za gotówkę (60 tysięcy zł) swój samochód marki Volvo. Tak jakby szykował się do zniknięcia…

Klucz w życiorysach?

Na polecenie prokuratora policjanci głębiej zajrzeli w życiorysy dorosłych Bogdańskich. Może tam tkwi klucz do zagadki zniknięcia rodziny? Niebawem ustalili, że Bożena (z domu Kuśmider) i Krzysztof Bogdański poznali się w technikum łączności, do którego chodzili po podstawówce. Ślub wzięli w 1985 roku. Początkowo mieszkali u rodziców Bożeny, kilka lat później wyprowadzili się do małego mieszkania w bloku. Dwa lata po ślubie na świat przyszła Gosia, a cztery lata po niej - Kuba. Pod koniec zeszłego wieku rodzice podarowali młodym Bogdańskim działkę w Starowej Górze. Stanął na niej dom z garażem i ogródkiem. Sporo robót na placu budowy domu wykonywał Krzysztof.

Krzysztof Bogdański prowadził jednoosobową firmę wdrożeniową – Bestseller. Zajmował się elektroniką i informatyką, handlował podzespołami do komputerów, umiał zdejmować blokady z telefonów komórkowych. Często pojawiał się na giełdach komputerowych w Łodzi, Katowicach i Warszawie, gdzie był znany jako „Wynalazca”. Miał stałych klientów – głównie w Łodzi i okolicach. Komputerowe interesy szły mu coraz lepiej. Wkrótce Bogdańskich było stać na urządzenie domu, prywatne szkoły dla dzieci, markowe ubrania i nowy samochód marki Volvo.

W domu o wszystkim decydował apodyktyczny Krzysztof. Cicha, pokorna Bożena zajmowała się ogródkiem, gotowaniem, praniem, sprzątaniem i wychowywaniem dzieci. Pomagała jej teściowa. Bogdańscy dobrze żyli z sąsiadami i krewnymi. „Prowadzili normalne życie” – napisano w aktach śledztwa.

W 2000 roku włamywacze ograbili magazyn firmy Bestseller. Ukradli najdroższe części do komputerów. Właściciel firmy dostał 470 tysięcy zł odszkodowania.

Śledczy dowiedzieli się także, iż dzień przed swym tajemniczym zniknięciem Krzysztof Bogdański… malował ściany na strychu domu. Z pędzlem w ręku widzieli go sąsiedzi.

Kamień w wodę

Z powodu niespłaconych kredytów, na wniosek banków, za Krzysztofem, Bożeną i Danutą Bogdańskimi rozesłano międzynarodowe listy gończe. Od 16 lat ci troje są poszukiwani przez wszystkie policje świata. Małgorzata i Jakub Bogdańscy figurują na liście osób zaginionych.

Gdy polska policja okazała się bezradna, krewni Bogdańskich poprosili o pomoc jasnowidza. „Oni żyją, ale nie chcą się z nikim kontaktować” – orzekł jasnowidz. Wskazał nawet, że Bogdańscy mieszkają w Wilnie na Litwie. Sprawdzono także ten trop, ale i on był fałszywy.